Krzyż obroniony

Na ten wyrok cała chrześcijańska Europa czekała prawie dwa lata. Z niepokojem i niepewnością. Kiedy 18 marca, w piątek, o godz. 15.00 (bardzo wymowne) został ogłoszony, odetchnęliśmy z ulgą. Krzyż w przestrzeni publicznej został obroniony. Nie trzeba wyrzucać go ze szkół, urzędów, szpitali… To powód do radości i satysfakcji. Powodów do radości i satysfakcji nie daje już uzasadnienie wyroku i argumenty używane w obronie krzyża przed Trybunałem w Strasburgu (piszemy o tym na str. 32–34).

Okazało się, że krzyż może pozostać w szkołach, urzędach, szpitalach i w innych miejscach publicznych, bo to po prostu symbol kultury (jeden z wielu) i jako taki nie gwałci praw człowieka, więc nie powinien nikomu przeszkadzać. Symbol kultury – tylko tym jest krzyż Chrystusa dla sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wielki Piątek 2005 roku.

W rzymskim Koloseum trwa nabożeństwo Drogi Krzyżowej. W prywatnej kaplicy w Watykanie schorowany Jan Paweł II, wpatrzony w trzymany w drżących dłoniach drewniany krzyż. Ten obraz widzę, kiedy myślę o sądzie nad krzyżem w Strasburgu. I nie mam wątpliwości, że krzyż to nie tylko symbol kultury, ale przede wszystkim znak silniejszej niż śmierć miłości Boga do człowieka.

Gość Niedzielny

Orędzie Benedykta XVI na Wielki Post 2011

Orędzie Benedykta XVI na Wielki Post 2011

Watykan, 09.03.2011

„Z Chrystusem jesteście pogrzebani w Chrzcie,
z Nim jesteście także wskrzeszeni” (por. Kol 2,12)

Drodzy bracia i siostry,

Wielki Post, który prowadzi nas do świętowania Wielkiej Nocy, jest dla Kościoła drogocennym i ważnym okresem liturgicznym, dlatego z radością kieruję do was słowo, aby był on przeżywany z należnym zaangażowaniem. Wspólnota Kościoła, gorliwie trwająca w modlitwie i w czynnej miłości, wypatruje ostatecznego spotkania ze swym Oblubieńcem, gdy nadejdzie czas wiekuistej Paschy, intensyfikuje swoją drogę oczyszczenia w Duchu, aby z większą obfitością dostąpić w tajemnicy odkupienia nowego życia w Chrystusie Panu (por. I Prefacja Wielkopostna).

1. To właśnie życie zostało nam już przekazane w dniu naszego Chrztu, gdy „stając się uczestnikami śmierci i zmartwychwstania Chrystusa”, zaczęła się dla nas „radosna i zdumiewająca przygoda ucznia” (Homilia z dnia Chrztu Pańskiego, 10 stycznia 2010). Święty Paweł w swoich listach wielokrotnie kładzie nacisk na wyjątkową wspólnotę z Synem Bożym, która realizuje się w tym obmyciu. Fakt, że w większości przypadków Chrzest otrzymuje się w dzieciństwie, ukazuje, że chodzi o dar Boga: nikt poprzez własne siły nie zasługuje na życie wieczne. Miłosierdzie Boga, które gładzi grzech i pozwala przeżywać we własnej egzystencji „te same dążenia Chrystusa Jezusa” (Flp 2,5), darowane jest człowiekowi z czystej łaski.

Apostoł Narodów wyraża w Liście do Filipian sens transformacji, która dokonuje się wraz z udziałem w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, wskazując na jej cel: „abym mógł poznać Jego, moc Jego zmartwychwstania, udział w Jego cierpieniach, upodabniając się do Jego śmierci, w nadziei na osiągnięcie zmartwychwstania umarłych” (Flp 3,10-11). Chrzest nie jest więc rytem z przeszłości, ale spotkaniem z Chrystusem, które kształtuje całe istnienie ochrzczonego, daje mu życie Boże i wzywa go do szczerego nawrócenia, sprawionego i podtrzymanego przez Łaskę, które prowadzi go do osiągnięcia dojrzałej postawy Chrystusa. Szczególny związek łączy Chrzest z Wielkim Postem, jako czasem dobrym do przeżycia zbawiającej Łaski. Ojcowie Soboru Watykańskiego II wezwali wszystkich Pasterzy Kościoła do używania „obficiej elementów chrzcielnych właściwych dla liturgii wielkopostnej” (Konstytucja Sacrosanctum Concilium, 109). W istocie, Kościół od zawsze łączy Wigilię Paschalną z celebracją Chrztu: w tym sakramencie realizuje się owa wielka tajemnica, przez którą człowiek umiera dla grzechu, uzyskuje udział w nowym życiu w Zmartwychwstałym Chrystusie i otrzymuje tego samego Ducha Bożego, który wskrzesił Chrystusa z martwych (por. Rz 8,11). Ten darmowy dar powinien być zawsze w nas ożywiany, a Wielki Post daje nam drogę analogiczną do katechumenatu, który dla chrześcijan starożytnego Kościoła, podobnie jak dla katechumenów dzisiejszych, jest niezastąpioną szkołą wiary i życia chrześcijańskiego: oni naprawdę przeżywają Chrzest jako akt decydujący dla całej ich egzystencji.

2. Aby wejść na poważnie na drogę wiodącą do Wielkiej Nocy i przygotować się do świętowania Zmartwychwstania Pańskiego – najradośniejszego i najuroczystszego święta całego roku liturgicznego – cóż może być bardziej stosowne, niż pozwolić się prowadzić Słowu Bożemu? Dlatego Kościół, w tekstach ewangelicznych kolejnych niedziel Wielkiego Postu, prowadzi nas do szczególnie intensywnego spotkania z Panem, zapraszając nas do przebiegnięcia na nowo etapów chrześcijańskiego wtajemniczenia: dla katechumenów w perspektywie otrzymania sakramentu odrodzenia, dla ochrzczonych w perspektywie nowych i decydujących kroków w naśladowaniu Chrystusa i w jeszcze głębszym darze dla Niego.

Pierwsza niedziela wielkopostnej drogi ukazuje naszą sytuację człowieka na tej ziemi. Zwycięska walka z pokusami, która rozpoczyna misję Jezusa, jest zaproszeniem do uświadomienia sobie własnej ułomności, aby przyjąć Łaskę, która uwalnia z grzechu i wlewa nową siłę w Chrystusie jako drodze, prawdzie i życiu (por. Obrzędy Chrześcijańskiego Wtajemniczenia Dorosłych, n. 25). Jest stanowczym wezwaniem by przypomnieć, jak wiara chrześcijańska implikuje, na wzór Chrystusa i w jedności z Nim, walkę „z władcami tego świata pogrążonego w ciemnościach” (Ef 6,12), w którym diabeł działa i nie ustaje, także i dzisiaj, w kuszeniu człowieka, który chce zbliżyć się do Pana: Chrystus wychodzi z niej zwycięski, aby otworzyć nasze serce na nadzieję i prowadzić nas do zwyciężania pokus zła.

Ewangelia o Przemienieniu Pańskim stawia przed naszymi oczami chwałę Chrystusa, która antycypuje zmartwychwstanie i która zwiastuje przebóstwienie człowieka. Wspólnota chrześcijańska uświadamia sobie, że jest prowadzona, jak apostołowie Piotr, Jakub i Jan, „osobno, na wysoką górę” (Mt 17,1), aby przyjąć na nowo w Chrystusie, jako synowie w Synu, dar Łaski Bożej: „To jest mój Syn umiłowany, w którym sobie upodobałem. Słuchajcie Go” (w. 5). Jest to zaproszenie do oddalenia się od codziennego szumu, aby zanurzyć się w obecności Boga: On chce przekazać nam każdego dnia słowo, które przenika do głębin naszego ducha, gdzie rozróżnia dobro od zła (por. Hbr 4,12) i umacnia wolę pójścia za Panem.

Prośba Jezusa do Samarytanki: „Daj mi pić” (J 4,7), która przekazana zostaje w liturgii trzeciej niedzieli, wyraża uczucie Boga do każdego człowieka i pragnie wzbudzić w naszym sercu pragnienie daru „wody, który tryska ku życiu wiecznemu” (w. 14): jest to dar Ducha Świętego, który czyni z chrześcijan „prawdziwych czcicieli”, którzy modlą się do Ojca „w duchu i prawdzie” (w. 23). Tylko ta woda może ugasić nasze pragnienie dobra, prawdy i piękna! Tylko ta woda, dana nam przez Syna, nawadnia pustynie niespokojnej i nienasyconej duszy, dopóki ta „nie spocznie w Bogu”, zgodnie ze słynnymi słowami świętego Augustyna.

„Niedziela niewidomego od urodzenia” ukazuje Chrystusa jako światłość świata. Ewangelia stawia każdemu z nas pytanie: „Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?” „Wierzę, Panie!” (J 9,35.38), stwierdza z radością niewidomy od urodzenia, stając się głosem każdego wierzącego. Cud uzdrowienia jest znakiem, że Chrystus, razem ze wzrokiem, pragnie otworzyć nasze spojrzenie wewnętrzne, aby nasza wiara stawała się coraz głębsza i abyśmy mogli rozpoznać w Nim naszego jedynego Zbawiciela. On rozświetla wszystkie ciemności życia i prowadzi człowieka do życia jako „syn światłości”.

Gdy piątej niedzieli zostaje nam ogłoszone wskrzeszenie Łazarza, jesteśmy postawieni przed ostatnią tajemnicą naszej egzystencji: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem… Wierzysz w to?” (J 11,25-26). Dla wspólnoty chrześcijańskiej jest to moment szczerego złożenia, wraz z Martą, całej nadziei w Jezusie z Nazaretu: „Tak, Panie, ja wierzę, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który przychodzi na świat” (w. 27). Współudział z Chrystusem w tym życiu przygotowuje nas do pokonania granicy śmierci, aby żyć bez końca w Nim. Wiara w zmartwychwstanie umarłych i nadzieja na życie wieczne otwierają nasze spojrzenie na ostateczny sens naszej egzystencji: Bóg stworzył człowieka dla zmartwychwstania i dla życia, i ta prawda nadaje autentyczny i definitywny wymiar ludzkiej historii, ich życiu osobistemu i ich życiu społecznemu, kulturze, polityce, ekonomii. Pozbawiony światła wiary cały wszechświat zostaje zamknięty w grobie bez przyszłości, bez nadziei.

Wielkopostna droga znajduje swoje spełnienie w Triduum Paschalnym, szczególnie Wielkiej Wigilii Świętej Nocy: odnawiając przyrzeczenia chrzcielne, ponownie wyznajemy, że Chrystus jest Panem naszego życia, tego życia, które Bóg nam podarował, gdy zostaliśmy odrodzeni „z wody i z Ducha Świętego”, i potwierdzamy nasze mocne postanowienie, by odpowiadać działaniu Łaski, aby stawać się Jego uczniami.

3. Nasze zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa przez Sakrament Chrztu każdego dnia nas pobudza, by uwolnić nasze serce od ciężaru rzeczy materialnych, od egoistycznego przywiązania do „ziemi”, które nas zubaża i które przeszkadza nam w byciu dyspozycyjnymi i otwartymi na Boga i na bliźniego. W Chrystusie Bóg objawił się jako Miłość (por. 1 J 4,7-10). Krzyż Chrystusa, „słowo Krzyża” objawia zbawczą moc Boga (por. 1 Kor 1,18), która się daje, aby wywyższyć człowieka i przynieść mu zbawienie: miłość w jej najbardziej radykalnej formie (por. Enc. Deus caritas est, 12). Poprzez tradycyjne praktyki postu, jałmużny i modlitwy, wyrazy zaangażowania w nawrócenie, Wielki Post uczy żyć w świecie coraz bardziej radykalną miłością Chrystusa.

Post, który może mieć różne motywacje, nabiera dla chrześcijanina znaczenia głęboko religijnego: czyniąc nasz stół uboższym, uczymy się pokonywać egoizm, aby żyć w logice daru i miłości; znosząc pozbawienie czegoś – i to nie tylko zbytecznego – uczymy się odwracać spojrzenie od naszego „ja”, aby odkryć Kogoś obok nas i rozpoznać Boga w obliczach tylu naszych braci. Dla chrześcijanina post nie powoduje zamknięcia się, ale otwiera bardziej na Boga i na potrzeby ludzi, a także sprawia, że miłość do Boga staje się także miłością do bliźniego (por. Mk 12,31).

Na naszej drodze znajdujemy się przed pokusą posiadania, chciwością pieniędzy, która usidla prymat Boga w naszym życiu. Żądza posiadania prowokuje przemoc, nadużycia władzy i śmierć; dlatego Kościół, szczególnie w czasie wielkopostnym, wzywa do praktykowania jałmużny, to znaczy zdolności do dzielenia się. Natomiast bałwochwalcze służenie dobrom materialnym nie tylko oddala od drugiej osoby, ale odziera człowieka, czyni go nieszczęśliwym, łudzi go, nie urzeczywistniając tego, co obiecuje, ponieważ umieszcza rzeczy materialne na miejscu Boga, jedynego źródła życia. Jak pojąć ojcowską dobroć Boga, jeśli serce jest pełne siebie samego i swoich własnych projektów, którymi łudzimy się, że możemy zapewnić sobie bezpieczną przyszłość? Pokusa polega na myśleniu tak, jak bogacz w przypowieści: „Duszo moja, do twej dyspozycji masz wiele dóbr na wiele lat…” Znamy osąd Pana: „Głupcze, tej właśnie nocy zażądają od ciebie twojego życia…” (Łk 12,19-20). Praktykowanie jałmużny jest wezwaniem do prymatu Boga i do uwagi skierowanej na bliźniego, aby na nowo odkryć naszego dobrego Ojca i przyjąć Jego miłosierdzie.

W całym okresie wielkopostnym Kościół daje nam ze szczególną obfitością Słowo Boże. Rozważając i przyjmując je, aby żyć nim na co dzień, uczymy się drogocennej i niezastąpionej formy modlitwy, ponieważ uważne słuchanie Boga, który stale mówi do naszego serca, karmi drogę wiary, którą rozpoczęliśmy w dniu Chrztu. Modlitwa pozwala nam również zdobyć nowe pojęcie czasu: w istocie, bez perspektywy wieczności i transcendencji, odmierza on po prostu nasze kroki w stronę horyzontu, który nie ma przyszłości. W modlitwie znajdujemy natomiast czas dla Boga, by poznać, że „Jego słowa nie przeminą” (por. Mk 13,31), by wejść w tę intymną wspólnotę z Nim, „której nikt nie będzie mógł nam odebrać” (por. J 16,22) i która otwiera nas na nadzieję, która nie zwodzi, na życie wieczne.

Podsumowując, wielkopostna droga, na której jesteśmy zaproszeni do kontemplowania Tajemnicy Krzyża, polega na „upodobnieniu się do śmierci Chrystusa” (Flp 3,10), aby przeżyć głębokie nawrócenie naszego życia: pozwolić się przemienić przez działanie Ducha Świętego, jak święty Paweł na drodze do Damaszku; ukierunkować w zdecydowany sposób naszą egzystencję według woli Boga; uwolnić się od naszego egoizmu, pokonując instynkt panowania nad innymi i otwierając się na miłość Chrystusa. Okres wielkopostny jest dogodnym momentem, aby na nowo uznać naszą słabość, przyjąć, ze szczerą rewizją życia, odnawiającą Łaskę Sakramentu Pokuty i podążać w zdecydowany sposób w stronę Chrystusa.

Drodzy bracia i siostry, poprzez osobowe spotkanie z naszym Odkupicielem oraz przez post, modlitwę i jałmużnę, droga nawrócenia w kierunku Wielkiej Nocy prowadzi nas do odkrycia na nowo naszego Chrztu. Odnawiamy w tym Wielkim Poście przyjmowanie Łaski, którą Bóg dał nam w owym momencie, aby oświecała i prowadziła wszystkie nasze działania. Jesteśmy powołani, by przeżywać każdego dnia to, co ten Sakrament oznacza i realizuje, w coraz hojniejszym i autentycznym naśladowaniu Chrystusa. W tej naszej drodze zawierzamy nas samych Dziewicy Maryi, która zrodziła Słowo Boże w wierze i w ciele, aby zanurzyć się jak Ona w śmierci i zmartwychwstaniu jej Syn Jezusa i aby mieć żyć wieczne.

Z Watykanu, 4 listopada 2010 r.
BENEDICTUS PP XVI

Też płacą

Księża płacą podatek ryczałtowy od liczby mieszkańców swojej parafii. Także od ateistów, antyklerykałów i członków SLD. A więc również od posłów Wenderlicha i Senyszyn – pisze rzecznik abp. Stanisława Dziwisza

Starym zwyczajem spadkobiercy dawnej PZPR – dzisiejsze SLD – w okresie przedwyborczym wytaczają najcięższe działa w kierunku Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Nic nowego pod słońcem. Sporo kłamstw, półprawdy i niedomówienia. Stare przyzwyczajenia zostają. Mało konkretów, wiele epitetów. Kiedy słuchałem jednej z konferencji prasowych przedstawicieli SLD, zauważyłem, że od lat powtarzają utarte legendy. Powtórzenia bez pokrycia.

A co płacą?

Oto Jerzy Wenderlich chce walczyć z bogatymi księżmi. Tymczasem miażdżąca większość z nich nie ma pensji sięgającej nawet jednej trzeciej z 12 tysięcy złotych poselskiej pensji, darmowych przejazdów i immunitetu chroniącego przed karną odpowiedzialnością. Przyjaciółka posła Wenderlicha Joanna Senyszyn – najpierw była w PZPR, później w NSZZ „Solidarność”, a dziś w SLD – twierdzi, że księża nie płacą podatków. A co płacą jak nie podatki?

Każdy ksiądz pracujący w duszpasterstwie płaci podatek ryczałtowy ustanowiony przez państwo od liczby mieszkańców parafii. Inaczej mówiąc, płaci również od ateistów, antyklerykałów i członków SLD mieszkających na jej terenie. Jest to więc również podatek od posłów Wenderlicha i Senyszyn. Ile państwo uzna, tyle ksiądz musi zapłacić! Duchowni pracujący na uczelniach czy w innych ośrodkach oświatowych płacą jak każdy obywatel.

Dodatkowo – zgodnie z wprowadzoną przez rząd SLD ustawą z 27 sierpnia 2004 roku o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych – „osoba duchowna, niebędąca podatnikiem zryczałtowanego podatku od przychodów osób duchownych, wykonująca umowę agencyjną lub zlecenia albo inną umowę o świadczenie usług, do której zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego stosuje się przepisy dotyczące zlecenia, bądź też wykonująca pracę nakładczą opłaca składkę na ubezpieczenie zdrowotne również z tytułu bycia osobą duchowną”.

Równość w stylu SLD

Oznacza to, że ksiądz pracujący na umowę o pracę, który dodatkowo podpisał umowę-zlecenie z innym pracodawcą, musi opłacić ubezpieczenie zdrowotne z umowy o pracę, następnie z umowy-zlecenia, a z racji bycia księdzem dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne. Gdyby nie był księdzem, nie musiałby tego dodatkowego ubezpieczenia płacić. Wynika stąd, że gdyby ksiądz pracujący na uczelni lub generalnie w szkolnictwie nie był księdzem, nie musiałby podwójnie płacić ubezpieczenia. A ponieważ jest księdzem, musi zapłacić. To jest właśnie równość w stylu SLD. Czy nie lepiej wszystko sprawdzić, jak przystaje poważnemu profesorowi?

Trzeba się cieszyć, że SLD – ustami europosłanki Senyszyn – zainteresowany jest wyplenieniem obrzydliwości pedofilii pośród duchowieństwa. Ale dlaczego jedynie pośród duchowieństwa? Czyżby pośród innych środowisk pedofilia była czymś wskazanym, salonowym i zalecanym? Ufam, że przedstawiciele SLD przyczynią się do zwołania okrągłego stołu poszerzonego o wszystkie grupy społeczne dla zwalczania pedofilii. Gdyby europosłanka przyczyniła się do tego, wówczas społeczeństwo doceniłoby inicjatywę, wzrost uznania by podskoczył i zbyteczną sprawą byłoby happeningowe przywiązywanie się do psiej budy na rynku krakowskim. Wówczas walka o uznanie byłaby zbyteczna.

Posłance Senyszyn wtórował Włodzimierz Czarzasty, który zarzucał kardynałowi Dziwiszowi, że nie zdaje egzaminu, a wiele się po nim spodziewano. Abstrahuję od subiektywnych odczuć szefa „Ordynackiej”, gdyż jest to kwestia indywidualnych ocen, do których każdy ma prawo. Ale język, styl i poziom rodem z czasów PZPR.

Oddano mniej, niż ukradziono

Za nim w ślady poszedł poseł Sławomir Kopyciński z SLD, który pozywał do sądu sekretarza Episkopatu Polski „pana biskupa Budzika” za rzekome podważenie jego kompetencji, a na swojej stronie internetowej zamieścił stwierdzenia myślicielki z „Faktów i Mitów”, że Kościół w Polsce dokonał IV rozbioru Polski. Lekceważąc biskupa, wykazał się nie tylko brakiem kultury osobistej – gdyż w krajach Europy Zachodniej, w Ameryce i nawet w Afryce na księdza mówią ksiądz – ale umieszczając teksty z brukowej prasy o rozbiorach Polski, promuje rozmijanie się z historią. Powszechnie bowiem jest sprawą wiadomą, że IV rozbiór Polski został dokonany za sprawą Sowietów i przy pomocy polskich komunistów.

Domagając się likwidacji Funduszu Kościelnego, zapomniał poseł, że fundusz ten dotyczy wszystkich wyznań i związków wyznaniowych jako rekompensata za znacjonalizowane mienie. Na ten cel przeznaczono w tym roku około 0,03 proc. całej kwoty budżetu państwa. Wiele dóbr nie da się już oddać, więc stworzony fundusz czynił zadość nacjonalizacji kościelnego majątku.

Czyżby poseł Kopyciński zapomniał, że z funduszu korzystają także takie związki wyznaniowe, które powstały niedawno i państwo nie ma wobec nich żadnych zobowiązań majątkowych? Dlaczego w tej sprawie poseł nie grzmi?

W niedalekiej przeszłości podobnym błyskiem inteligencji – co opisywał zmarły abp Życiński – tryskali inni przedstawiciele partii ubogich i poszkodowanych, jak – Ryszard Gibuła, senator SLD i Cezary Wawrzyniak, radny ostródzki SLD. Ten pierwszy twierdził, że w kościołach dokonuje się „godna potępienia apoteoza wina dokonywana przez tysiące funkcjonariuszy Kościoła katolickiego”, a ten drugi nieco później zauważył, że stosowanie wina do celów liturgicznych prowadzi do alkoholizmu społeczeństwa.

W zakresie działań Komisji Majątkowej zagrabione mienie w postaci budynków oddawano w stanie totalnej dewastacji. Oczywiście należy się w pełni zgodzić, że wszelkie przekręty w działalności powinny być – o czym już wspominałem w książce „Bitwa o Kościół” – napiętnowane i sądownie osądzone. Aferzystów trzeba ścigać dla dobra Kościoła i państwa.

Piszę to dlatego, iż taki jest wymóg moralności i wielu księży pracujących w terenie niesłusznie cierpi z powodu afer pojedynczych osób! W tym wypadku nie jest to atak na Kościół, lecz na brudne pieniądze w Kościele. Prawo musi obowiązywać wszystkich, w przeciwnym razie staje się bezprawiem.

Jednocześnie to, co zostało ukradzione przez komunistów, powinno być zwrócone. Choć oddano zdecydowanie mniej, niż ukradziono, to trzeba podkreślić, że łatwiej się państwu komunistycznemu kradło, a jakże trudno jego spadkobiercom ująć się za realizacją wymogu sprawiedliwości.

Szczytowym wzorcem nowego stylu postkomunistów była demonstracja intelektualna nazywająca Jana Pawła II „prymitywnym wikarym z Niegowici”. Można więc zauważyć, że znamienną cechą wielu postaw lewicowych fundamentalistów jest pełna kompleksów niechęć do wszystkiego, co związane z religią i Kościołem rzymskokatolickim.

Najśmieszniejsze jest to, że wielu ludzi z formacji SLD na pewnym etapie broniło socjalizmu jak wolności, a dziś jako rzecznicy bronią twórców stanu wojennego i handlują informacjami o błocie. Nie dziwi nic, gdyż na każdym etapie dziejów – jak pisał abp Józef Życiński – pojawiają się ludzie, „którzy uprawiają prostytucję intelektualną”.

Promotorzy bełkotu

Tymczasem nie można gwałcić umysłu, gdyż społeczeństwo potrzebuje prawdziwej mądrości, której na dłuższą metę żadnym falsyfikatem zastąpić się nie da. Chodzi o to, że człowiek potrzebuje nade wszystko sensu, a nie promotorów bezmyślnego bełkotu. Nieprzypadkowo więc Winston Churchill stwierdził, że „jeśli młody człowiek nie jest socjalistą przed trzydziestką, to dzieje się coś niedobrego w jego sercu. Jeśli pozostaje socjalistą po trzydziestce, to dzieje się coś niedobrego w jego głowie”.

Na koniec warto dodać, że nie byłoby powszechnego krzyku i ubarwiania rzeczywistości, gdyby wszystkie elementy słusznej sprawy były wyraźnie klarowne. Chodzi o to, że Kościół chroni wartości, a wartości chronią Kościół, gdy są realizowane.

ks. Robert Nęcek

Autor jest rzecznikiem prasowym archidiecezji krakowskiej, konsultorem Rady do spraw Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski i wykładowcą nauki społecznej i dziennikarstwa Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Tytuł tekstu pochodzi od autora

Być kobietą

Wszystkim naszym Parafiankom i Czytelniczkom – z okazji Dnia kobiet i nie tylko, składamy najserdeczniejsze życzenia błogosławieństwa Bożego i opieki najwspanialszej kobiety jaka kiedykolwiek była i będzie na Ziemi: Maryi, Matki naszego Pana. Jednocześnie poniżej refleksja na temat kobiecości dziś.

Oświadczenie Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim: Chrześcijaństwo wobec kobiety.

„Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę?” (Mt 19,3).

Część I

W świecie współczesnym – w tym także w Polsce – w dialogu publicznym pojawia się z dużą częstotliwością „sprawa kobiet”. Kontekstem dla w/w tematu są najczęściej wybrane dziedziny życia społecznego, kulturowego, politycznego (przy czym źródłem wielu nieporozumień są liczne niespójne ruchy feministyczne).

W konsekwencji, w świadomości społecznej uformowały się dwa przeciwstawne wzorce roli i zadań współczesnej kobiety. Z jednej strony strażniczka domu, oddana macierzyństwu, odpowiedzialna za trwałość i spójność swojej rodziny. Z drugiej – tzw. „kobieta wyzwolona”, realizująca się w sferze zawodowej i publicznej, świadomie rezygnująca z ról macierzyńsko domowych lub odsuwająca je na dalszy czas.

Pierwszy z tych wzorów jest wiązany z Kościołem i ma dowodzić archaiczności poglądów tegoż Kościoła na rolę kobiety we współczesnym świecie. W rzeczywistości nic bardziej mylącego. Dowodem tego postęp w patrzeniu na kobietę, jaki obserwujemy począwszy od Starego Testamentu, gdzie odnajdujemy pamięć o wielkich kobietach (np. Deborze, Chuldzie, Judycie czy Esterze), do Nowego Testamentu, który jest prawdziwym przełomem w patriarchalnym świecie, przypominającym z naciskiem o pięknie i bogactwie kobiecości. Nauka i czyny Jezusa przypominały oryginalny zamysł Stwórcy, który ustanowił równość kobiety i mężczyzny. Dlatego – wbrew ówczesnym obyczajom – Pan Jezus rozmawiał z Samarytanką, czemu dziwili się nawet Jego uczniowie. Wskazywał na siłę wiary Marii Magdaleny i kobiety kananejskiej. Na bogactwo ludzkich zachowań (meditatio et actio) w postaciach Marii i Marty. Oraz na heroiczność postawy ubogiej wdowy. Nade wszystko jednak podkreślił godność kobiety, czyniąc z Maryi, swojej Matki największą orędowniczkę spraw ludzkich i wzór doskonałości.

Apostoł Paweł – idąc za słowami Chrystusa – głosił, „że, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie” (Ga 3,28).

Dzieje chrześcijaństwa przechowują także pamięć o niechlubnych komentarzach i gorszących opiniach na temat kobiecości, formułowanych przez niektórych ludzi Kościoła. Nie uprawnia to jednak do przypisywania całości chrześcijaństwa charakteru antyfeministycznego. Dowodem na to jest nauczanie Jana Pawła II, który wielokrotnie zabierał głos w tej sprawie. W Liście Apostolskim Mulieris dignitatem pisał: „Kościół dziękuje więc za wszystkie kobiety i za każdą z osobna, za matki, żony, siostry, za kobiety poświęcone Bogu w dziewictwie, za te, które oddają się posłudze tylu ludziom czekającym na bezinteresowną miłość drugich […] – za wszystkie: tak jak zostały pomyślane przez Boga w całym pięknie i bogactwie ich kobiecości; […] tak jak – razem z mężczyzną – są pielgrzymami na tej ziemi” (MD, 31).

Chrześcijański wizerunek kobiety inspiruje się przykładem postępowania Chrystusa, który przezwyciężając obowiązujące w kulturze swojej epoki wzory, przyjmował wobec niewiast postawę otwartości, szacunku, zrozumienia i serdeczności.

Taką postawę przyjął Kościół zarówno wtedy, kiedy wynosił do godności Doktora Kościoła św. Katarzynę ze Sieny, św. Teresę z Lisieux czy do godności patronki Europy – św. Edytę Stein, jak i kiedy potępia przejawy współczesnej dyskryminacji kobiet.

Rzeczywistość kulturowa, społeczna i polityczna sprawia, że od kobiety oczekuje się sprostania podstawowym wyzwaniom współczesnego świata, do których należą: obrona życia i godności jego przekazywania, prawa do naturalnej śmierci, prawa wychowania dzieci w miłości i do miłości małżeńskiej oraz prawa do odpowiedzialnego macierzyństwa.

Kobieta stawiana jest dzisiaj także przed koniecznością sprostania wyzwaniom sprzeciwiającym się jej podstawowej misji, jaką jest macierzyństwo. Negatywne konsekwencje rodzi też natarczywe upowszechnianie fałszywej hierarchii wartości, według której pojęcia takie jak sukces, pieniądze, władza, wpływy, kariera, przyjemność, określają istotę tzw. wolności. Ułomność tego rodzaju wizji polega na zepchnięciu kobiety do roli zabiegającej tylko i wyłącznie o sukces materialny, niekiedy kosztem dobra najbliższych. Kościół nie może zaaprobować takiego wzorca.

„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1,49) – te słowa Maryi mają w sobie moc uniwersalną, pomagają w zrozumieniu bogactwa kobiecości, jej oryginalności w Boskim planie a także skłaniają do rozważań nad godnością człowieczeństwa i miejscem kobiety w życiu społecznym.

Część II

Z przedstawionej w części I chrześcijańskiej wizji kobiety wynikają wielostronne konsekwencje praktyczne dla życia społecznego. W swoim Oświadczeniu Rada pragnie zwrócić uwagę jedynie na niektóre z tych konsekwencji, często poruszanych w dyskusjach publicznych.

Przede wszystkim konieczne jest podkreślenie i docenienie wartości pracy wychowawczej i domowej kobiety i znalezienie dla niej stosownej rekompensaty. Ekonomiści obliczyli, że dzięki pracy w tym zakresie kobiety wytwarzają ok. 25% całego PKB kraju, nie otrzymując za to wynagrodzenia. Wprawdzie, w niektórych krajach pojawiły się próby określenia przeciętnego wynagrodzenia za pracę domową kobiety, jednakże nie znalazły one przełożenia na pensje. Za takowe nie można uznać w żadnej mierze dodatków do pensji męża na „niepracujące” żony.

Konieczne jest stwarzanie jak najszerszych możliwości dla pracy zawodowej kobiet, dzięki której mogą one „się spełnić zawodowo”, wykorzystując swoje talenty i aspiracje. Niejednokrotnie przeciwstawia się w tym zakresie kobiety rodzinie, nie bacząc na szkodliwe konsekwencje takiego zjawiska.

Praca zawodowa kobiet nie stoi w sprzeczności z chrześcijańskim pojmowaniem ich roli w społeczeństwie pod warunkiem, że nie utrudnia ona kobiecie realizowania jej naturalnego powołania. Polityka społeczna w wielu państwach wypracowała szereg sposobów, ażeby umożliwić kobiecie godzenie pracy zawodowej z tym powołaniem. Są w tej materii w naszym kraju pewne osiągnięcia, ale wiele jest jeszcze do zrobienia (np. stworzenie szerszych możliwości pracy na części etatu, zwiększenie liczby przedszkoli i żłobków, dłuższe urlopy wychowawcze itp.). Nadal nie zostało wyeliminowane zjawisko nierównego wynagradzania za identyczną pracę kobiet i mężczyzn, co ma m. in. konsekwencje w postulatach o wydłużenie wieku emerytalnego kobiet.

Rada pragnie zwrócić szczególną uwagę na problemy niektórych grup i zawodów kobiecych. W naszym regionie na taką zasługują przede wszystkim mieszkanki wsi i licznych małych miasteczek. Można być dumnym z osiągnięć wielkopolskiego rolnictwa i wysokiej wydajności pracy w tej gałęzi gospodarki. Te osiągnięcia są w znacznej mierze zasługą gospodyń wiejskich, które wykonują absorbującą pracę w gospodarstwie rolnym będąc równocześnie matkami i wychowawczyniami nierzadko licznego potomstwa.

Jeśli słusznie narzeka się na niedostateczne dochody naszych rolników, to dotyczy to szczególnie pracy kobiet w rolnictwie. Stąd nie dziwi zjawisko częstej ucieczki dziewcząt do lżejszej pracy w mieście, na skutek czego młodzi rolnicy narzekają na trudności w znalezieniu kandydatek na żony. W miastach natomiast młode kobiety ze wsi chwytają się jakiejkolwiek niskopłatnej pracy w administracji lub w drobnej wytwórczości, byle by posiadać własne źródło dochodu i nie być skazane na ciężką pracę w obsłudze gospodarstwa rolnego.

W Polsce – w tym także w Wielkopolsce – często zbyt nisko, w stosunku do mężczyzn, jest opłacana praca w takim zdominowanym przez kobiety zawodzie, wymagającym dużego poświecenia, jak praca pielęgniarek w służbie zdrowia. Waga zawodów pielęgniarskich i opiekuńczych w nowoczesnym, starzejącym się społeczeństwie, będzie rosnąć. Opieka wobec starszych ludzi, a zwłaszcza samotnych wdów, będzie wkrótce palącym problemem społecznym, czego już dziś doświadczają starsze od nas społeczeństwa na Zachodzie.

Równie ważną społecznie i wymagającą dużego oddania pracę wykonują nauczycielki różnego typu szkół. Tymczasem ich wynagrodzenie często nie odzwierciedla ich potrzeb i społecznego znaczenia zawodu. Kościół i jego organizacje szczególnie troszczą się – i nadal pragną to czynić w jeszcze większym stopniu – o samotne matki i dzieci nienarodzone. Jest to zadanie istotne dla każdego członka społeczności wierzących i każdej parafii. Osobom poświęcającym się tym sprawom należy się najwyższe społeczne uznanie i wsparcie.

Na tle poruszanych wyżej problemów zupełnie inaczej przedstawia się waga szeroko obecnie podnoszonego problemu parytetu płci na listach wyborczych. Problem roli kobiet w społeczeństwie jest znacznie szerszy i głębszy, aniżeli problem miejsca kobiet w wyborach. Wymaga on naszej aktywnej postawy i zmiany w wielu dziedzinach. Dlatego apelujemy do wszystkich, którym rzeczywiście leży na sercu dobro społeczne o aktywne włączenie się do pracy nad przywróceniem właściwie pojętej roli kobiety w społeczeństwie; w rodzinie, parafii, diecezji, regionie i w całym kraju.

Poznań, 7 marca 2011 roku

Podpisali:

prof. dr hab. Czesław Błaszak, dr med. Szczepan Cofta, ks. prał. dr Paweł Deskur (sekretarz), prof. dr hab. med. Janusz Gadzinowski, prof. dr hab. Bohdan Gruchman (przewodniczący), prof. dr hab. Tomasz Jasiński, prof. dr hab. Andrzej Legocki, prof. dr hab. Wojciech Łączkowski, prof. dr hab. Roman Słowiński, prof. dr hab. Jan Węglarz (wiceprzewodniczący), mgr Grażyna Ziółkowska.

Arcybiskup Józef Życiński nie żyje

„Dziękowałbym wszak Bogu i czułbym się zrealizowany, odchodząc do wieczności nawet w tej chwili” – powiedział w jednym ze swoich ostatnich wywiadów. + Arcybiskup Józef Życiński zmarł nagle w Rzymie 10 lutego 2011. Poniżej ostatnie zdjęcie z poniedziałkowego spotkania z Ojcem Świętym Benedyktem XVI Watykan 7 lutego 2011. Wielka strata dla Kościoła i dla Polski. Niech odpoczywa w pokoju. Amen.
X Qba

Homilii podczas pogrzebu metropolity lubelskiego + Abpa Józefa Życińskiego wygłoszona przez kard. Kazimierza Nycza.

„Umiłowani Bracia i Siostry, wszyscy zebrani tu Uczestnicy pogrzebu Ś.P. Arcybiskupa Józefa Życińskiego.

Dziś w Archikatedrze Lubelskiej kończy się droga życia na ziemi Waszego pasterza, nauczyciela i profesora, naszego współbrata w Konferencji Episkopatu, ważnego myśliciela i intelektualisty, zatroskanego o Kościół, Ojczyznę, Europę i świat. Kończy się ziemska droga dobrego człowieka. I choć po ludzku jesteśmy tym zaskoczeni, zasmuceni to przecież wierzymy, że On żyje w Bogu i jest z nami, także dziś i w całej przyszłości w tajemnicy świętych obcowania, na każdej sprawowanej Eucharystii, gdy jesteśmy w łączności ze zmarłymi. Dla Arcybiskupa Józefa skończył się czas, który jako kategorię przynależną do życia ziemskiego rozważał w swojej filozofii. Jest wieczność Boga. Jest dom Ojca, do którego zmierzał całe życie, dom, w którym „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co dobry Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują”. Tę prawdę o życiu i śmierci chrześcijanina przypomina nam dziś Bóg przez pogrzeb Księdza Arcybiskupa. Żyjemy na ziemi, ale żyjemy dla nieba. Chodzimy różnymi drogami życiowych powołań i zadań, ale wszystkie one schodzą się w tej jednej drodze, najważniejszej, do domu Ojca.

Znamienny jest ostatni etap drogi ziemskiej Arcybiskupa Józefa, która dziś kończy się w tej Katedrze. Zmarł w czwartek minionego tygodnia w 63 roku życia, 39 roku kapłaństwa i 21 roku biskupstwa. Zmarł w Rzymie, podczas prac w Komisji Wychowania Chrześcijańskiego. Ojciec Święty Benedykt XVI podkreślił w swoim słowie, że odszedł podczas służby Kościołowi Powszechnemu, której oddawał się i był do niej szczególnie zapraszany, zarówno przez Sługę Bożego Jana Pawła II, jak i obecnego papieża Benedykta XVI. W minionym tygodniu nieustannie trwała w Kościele modlitwa za księdza Arcybiskupa Józefa z udziałem rzeszy ludzi, którzy przychodzili na spotkanie z Nim. Była to modlitwa dziękczynna i błagalna zarazem. Dziękczynna za dar Arcybiskupa i błagalna o Boże miłosierdzie i niebo otwarte dla Niego. Drogi tej modlitwy prowadziły przez Rzym, gdzie Kościołowi powszechnemu poświęcił tyle czasu, trudu i wszystkie swoje talenty. Prowadziła przez katedrę tarnowską, gdzie przez 10 lat był biskupem diecezjalnym. Pasterze, kapłani i wierni ziemi tarnowskiej przyszli podziękować za wszystko co uczynił w ich Kościele.

Następnie droga modlitwy doprowadziła Go do Archidiecezji Lubelskiej, do Chełma, do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, do Seminarium Duchownego i wreszcie do Matki Kościołów Lubelskich. Modlono się i dziękowano we wszystkich środowiskach polskich i zagranicznych, w których był niezwykle głęboko zakorzeniony, jako uczony, myśliciel, profesor, a nade wszystko kapłan i biskup. Na szczególne podkreślenie zasługuje modlitwa Częstochowy, diecezji rodzimej, w której się urodził i która Go ukształtowała jako kapłana. Następnym środowiskiem, w którym zakorzeniał się na wiele lat był Kraków. Tu, w 1966 roku rozpoczął Seminarium Duchowne i studia na Papieskim Wydziale Teologicznym. W Krakowie zrobił doktorat i habilitację, a następnie przez wiele lat był profesorem i dziekanem Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej. Tam spotkał swojego pierwszego mistrza Ks. Profesora Kłósaka. Tam stworzyli, wraz z Ks. Profesorem Hellerem i Ks. Profesorem Tischnerem i innymi szkołę filozoficzną. Tam w roku 1990 został powołany do biskupstwa.

Bracia i Siostry.

Ta ostatnia droga, kończy się w Lublinie, w miejscach szczególnie ważnych dla Kościoła Lubelskiego. W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, którego był profesorem i Wielkim Kanclerzem. W Seminarium, które tu oraz w Tarnowie było źrenicą jego biskupiego oka, a teraz w Katedrze, gdzie modlimy się i odprawiamy Mszę świętą przy tak wielkim udziale biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych i ogromnej rzeszy wiernych świeckich . Ta droga po śmierci ma w sobie wielką symbolikę. Przecież dla nas wierzących ani czas, ani miejsce śmierci, nie są przypadkowe. Wierzymy, że Bóg w swojej Opatrzności kieruje życiem każdego z nas. A zatem, tę śmierć, przez tę ostatnią drogę z Rzymu do Lublina, przez te rzesze modlących się w różnych miejscach ludzi, chce nam coś powiedzieć, może coś, czego nie zdołaliśmy odkryć i ocenić, a także docenić za życia Ks. Arcybiskupa Józefa na ziemi. Przecież ci wszyscy, którzy przyszli dziś i w ostatnich dniach pragnęli wyrazić swoją wdzięczność i miłość do swojego biskupa, mistrza, przewodnika drogi. To jest wielki symbol ostatnich 10 dni, a symbol tak jak w filozofii Paula Riceura, daje do myślenia. Powinien dać wiele do myślenia.

Bracia i Siostry.

Wiele powiedziano i napisano w ostatnim czasie o Zmarłym Arcybiskupie Józefie. Nie można nawet, w wielkiej syntezie, powiedzieć tego dziś, zresztą nie ma takiej potrzeby. Pozostaje wdzięczność Panu Bogu za ten niezwykły dar dla Kościoła, Polski i świata. Wielki człowiek, znakomity uczony i myśliciel, gorliwy kapłan, ważny Pasterz Kościoła w Polsce. Pozostaje modlitewna wdzięczność Ś.P. Arcybiskupowi Józefowi za to kim był i za to, co po sobie pozostawił.

Jest jeszcze jedno zasadnicze pytanie. Co było i co jest kluczem do otwarcia i zrozumienia bogatej osobowości Ks. Arcybiskupa Józefa? Co było elementem integrującym i syntetyzującym to wielowymiarowe Jego człowieczeństwo. W tym momencie trzeba nam powrócić do słowa Bożego dzisiejszej liturgii.

Wszystkie czytania prowadzą nas do prawdy o Dobrym Pasterzu. W księdze Ezechiela Bóg wypowiada znamienne słowa: „Ja sam będę szukał moich owiec, sam będę je pasł, zagubioną odszukam, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłuste będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”. Człowiek może zaufać Bogu, może czuć się bezpieczny, gdyż Pan jest moim pasterzem, nie braknie mi niczego. Zapowiedź Ezechiela spełnia się w Chrystusie, który siebie nazywa i jest Pasterzem Dobrym. Dobry Pasterz, zna swoje owce, życie oddaje za owce, prowadzi do czystych źródeł wody, prowadzi na zielone pastwiska. Dobry Pasterz nieustannie ma świadomość, że są także inne owce, które nie są z tej owczarni i te trzeba szukać, znaleźć i przyprowadzić z miłością do owczarni. Chrystus, Dobry Pasterz, dzieli się z ludźmi w pełnieniu misji pasterskiej w Kościele. Poniekąd ze wszystkimi, ale szczególnie z tymi, których konsekruje na kapłanów, a zwłaszcza biskupów. Jest nieustannie niedoścignionym wzorem dla wszystkich pasterzy Kościoła. Z chwilą konsekracji biskupiej do każdego z wyświęconych odnoszą się słowa o Pasterzu Dobrym, który zna owce, kocha, szuka, troszczy się o ich zbawienie, życie daje dzień po dniu, cieszy się z każdej jednej odnalezionej dla Chrystusa. Do każdego pasterza odnoszą się też słowa przypomniane przez św. Pawła: „Dobry Pasterz to szafarz Bożych tajemnic, a zatem nie właściciel Słowa Bożego i sakramentów, ale pokorny sługa, szafujący tym, co Boże. A od szafarza już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny.

W słowie dzisiejszej liturgii znajdziemy odpowiedź na pytanie o klucz do wielowymiarowej osoby Arcybiskupa Józefa. Jest tym słowem i rzeczywistością słowo Pasterz. Zatem na pytanie, kogo dziś żegnamy, najpełniej odpowiemy wtedy gdy powiemy, żegnamy pasterza dobrego, który niestrudzenie starał się w życiu, przyporządkowując wszystkie talenty i wszelką wiedzę, być pasterzem dobrym, znając owce, kochając je, szukając i prowadząc do czystych źródeł. Wszyscy, którzy Go znali jako biskupa w Tarnowie i Lublinie, zwłaszcza ci, którzy go znali bliżej, potwierdzą, co było dla Niego najważniejsze. On kochał ludzi i kochał Kościół, zależało Mu na zbawieniu wszystkich. Przez osobistą modlitwę, której było bardzo dużo w Jego życiu, przez z pasją głoszone słowo Boże, czasem ostrzejsze niż miecz obosieczny, przez posługę sakramentów i całe pasterzowanie chciał być i był na pierwszym miejscu pasterzem. Gdyby Mu postawiono pytanie, kim jest najpierw i najbardziej, człowiekiem, uczonym, filozofem czy biskupem, z pewnością odpowiedziałby – biskupem, z całą troską o formację ludzką, naukową, duchową i intelektualną, podporządkowaną temu największemu powołaniu.

Miałem okazję, a nawet szczęście być blisko kleryka, księdza, a potem biskupa Józefa przez 44 lata. Znałem wiele problemów, czasem dylematów, z którymi się dzielił do ostatnich dni. Pamiętam, jak w roku 1990 przyszedł do mnie po przyjęciu urzędu biskupa tarnowskiego. Naturalnie postawiłem Mu pytanie, jak Ty to wszystko teraz pogodzisz? To był Jego dylemat, ale tylko do momentu powiedzenia „tak” Ojcu Świętemu. W pewnym sensie sprawdziły się w jego życiu słowa Jezusa wypowiedziane do świętego Piotra po zmartwychwstaniu: Gdy byłeś młody opasywałeś się sam i chodziłeś gdzie chciałeś. Gdy się zestarzejesz wyciągniesz swoje ręce i inny cię opasze. Dał się Chrystusowi przepasać i poprowadzić. Skoro powiedziałem „tak”, mówił – wszystko inne musi być służebne wobec biskupstwa. Po kilku latach widać było, że tak jest w rzeczywistości. Płacił za to ogromną cenę, zwłaszcza swoją morderczą pracą, by być pasterzem dobrym w obu diecezjach, a równocześnie utrzymać rytm pracy naukowej, publicystycznej – co było Jego pasją. To, że jako biskup był dla swoich wiernych, a równocześnie zostawił po sobie 50 książek i kilkaset artykułów, uczestniczył w kilkuset konferencjach naukowych na całym świecie, było pewnie jedną z przyczyn Jego wczesnego odejścia. Chciał żyć intensywnie i krótko – często o tym mówił. Myślę, że często wypowiadał w modlitwie brewiarzowej słowa psalmu: „Rzekłem w połowie moich dni odejść muszę”. Odszedł spracowany po ludzku człowiek, w połowie swoich dni, a tak bardzo był potrzebny Kościołowi, Polsce i światu.

Odszedł człowiek wierny i otwarty, wierny Bogu i Kościołowi, a otwarty na współczesny świat i jego problemy, otwarty na ludzi, na świeckich w Kościele, otwarty na świat mediów. Doskonale wiedział, że Kościół nieobecny w kulturze, w nauce, w życiu społecznym i politycznym, w środkach masowego przekazu, będzie niebezpiecznie zamkniętym Wieczernikiem, niepełniącym misji Chrystusa „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Wiedział też, że otwartość bez podstawowej wierności może prowadzić na współczesne manowce. Znał też dylemat dwu skrajnych sytuacji. Z jednej strony człowiek wpadający w ręce pseudopasterzy współczesności, często niegodziwych. Z drugiej zaś człowiek błąkający się bez pasterza.

Czasy świadomej działalności Ks. Arcybiskupa dobrze znały obydwa te niebezpieczeństwa. Pierwsze – fałszywi pasterze – bardziej było znane do roku 1989. Tamci, wykreowani pseudopasterze, mieli receptę na szczęście ludzi. Ich metodą była przemoc i wszechobecna propaganda. W tamtym czasie posługa myślenia Ks. Arcybiskupa Józefa była nieoceniona. Stawiał zdecydowanie zagadnienie prawdy, obnażał kłamstwo i absurdy systemu. Ukazywał piękno wolności. Także dziś nie brakuje niebezpiecznych pseudopasterzy.

Po roku 1989 sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Spadła na nas wolność, a z nią dziesiątki i setki propozycji światopoglądowych i etycznych oraz wszechobecny relatywizm. Często traciliśmy orientację co do dobra i zła. Ludzie stali się często jak owce bez pasterza, bez wyraźnego kierunku, bez jednej busoli, aż po zniechęcenie i podejrzliwość wobec wolności, która jest przecież normalnym stanem człowieka. W tym czasie, zwłaszcza w latach 90-tych biskup Józef jawi się jako człowiek wielkiej wiedzy i mądrości oraz znajomości globalnego świata, demaskujący wielkie zagrożenia współczesnego świata, a równocześnie zdecydowanie krytyczny wobec postaw przeciwnych zasadom Ewangelii, zarówno w świecie jak i wewnątrz Kościoła. Ta Jego obecność w imię wierności i otwartości w dyskursie publicznym była odważna i cenna dla Kościoła i Polski, czego przykładem było mianowanie Ks. Arcybiskupa na Synod Biskupów o Europie. Równocześnie ta działalność przysparzała mu wiele krytyki wielu polemistów, a czasami zdecydowanych nieprzyjaciół. Jako człowiek niezwykle wrażliwy, nawet jeśli na zewnątrz wyglądał twardy i odporny, przeżywał te sytuacje niezwykle głęboko, płacąc za to wysoką cenę swojego zdrowia.

Ludzie wielcy, którzy wyprzedzają swoją epokę, widzą dalej i głębiej, są wielkim skarbem Kościoła i świata. Takim był Ks. Arcybiskup Józef. Biskup wielkiej wiedzy i mądrości, biskup wielkiej gorliwości i pracowitości, biskup zaangażowania ekumenicznego i międzyreligijnego. Bliski prostym ludziom podtarnowskiej wsi i uczonym z uniwersyteckiego Lublina i Krakowa. Biskup Romów z Limanowej, partner do rozmowy z młodymi z przystanku Woodstock oraz pomagający dyskretnie przychodzącym do Niego ludziom ubogim. Biskup – pasterz dobry.

Arcybiskupie Józefie, polecamy Cię Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu. Prosimy Chrystusa Zmartwychwstałego – Pasterza Dobrego, by za Twoje pasterskie prowadzenie ludzi przeprowadził Cię do krainy życia. Wybacz w niebie wszystkim, którzy Cię nie rozumieli, którzy opornie przyjmowali Twoje poglądy. Wybacz także nam, żeśmy Cię nie zdążyli poznać do końca, a zwłaszcza, że nie potrafiliśmy wykorzystać całego potencjału Twoich możliwości.

Bracia i Siostry. Miał Ks. Arcybiskup wiele zainteresowań i pasji. Wśród nich była poezja Herberta i Twardowskiego. Polecajmy miłosierdziu Bożemu Zmarłego Arcybiskupa Józefa słowami wiersza – modlitwy, napisanego przez Ks. Twardowskiego w szpitalu warszawskim, w dniu swojej śmierci 18 stycznia 2006 roku:

„Zamiast śmierci

racz z uśmiechem

przyjąć Panie

pod Twe stopy

życie moje

jak różaniec”.

Kilka Myśli + ks. Abp Józefa Życińskiego

Autorytet

Chciałbym, żeby człowiek drogowskaz, ten, który mówi innym, którędy iść, nie tylko wskazywał drogę, ale sam nią szedł. Jeśli ktoś nie stosuje się do głoszonych zasad, to mam prawo wątpić, czy głoszona przez niego prawda ma wartość.

Bóg

Ktoś mnie kiedyś zapytał: „Po co nam właściwie Pan Bóg?”. Odpowiedziałem: „A po co nam Mozart? Po co nam Einstein?”. Społeczeństwo bez wielkich ideałów, bez wzniosłych wartości, w którym ludzie żują gumę i wymieniają się ploteczkami, może istnieć. Ale ja się boję takiego świata.

Celibat i wyświęcanie kobiet

Pytanie, czy zniesienie celibatu i wyświęcanie kobiet na księży przyciągnie ludzi do Chrystusa. Bo ostatecznie o to przecież chodzi. Kiedyś byłem na Gotlandii na spotkaniu ekumenicznym. Piękna wyspa, odremontowane kościoły, przystrzyżone trawniki. Nie brakuje powołań, bo w Kościele luterańskim nie obowiązuje celibat i wyświęca się kobiety. Tyle że brakuje wiernych.

Nie sugeruję, że zniesienie celibatu i wyświęcanie kobiet prowadzi do pustki w kościołach. Chodzi o to, że choć wydaje się nam, że robimy wszystko, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła, ludzie urządzają sobie życie bez Boga.

Rozmawiałem kiedyś z trzema świeżo wyświęconymi paniami pastor z Anglii. Gdy zaufały mi, uznając najwyraźniej, że nie mam zamiaru ich nawracać, zwierzyły się ze swoich cierpień. Marzyły, żeby zostać kapłanami. Sądziły, że gdy otrzymają święcenia, to zmienią świat. Tymczasem weszły w środowisko zdominowane przez mężczyzn, którzy traktowali je protekcjonalnie, paternalistycznie. Teraz bardzo cierpią, noszą w sobie bunt i sprzeciw. Rozumiem ich cierpienie.

Czas

Czas płynie i każdy jego okruch trzeba cenić. Żeby pisać, tworzyć, nie można chodzić z imienin na imieniny. Ale wszystkiego nie da się przeliczyć na przeczytane czy napisane strony. Ot, choćby wtedy, gdy przychodzą do mnie z różnymi sprawami księża. Załatwiamy, co trzeba, i mógłbym wrócić do swoich tekstów. Ale widzę, że siedzi przede mną samotny człowiek, który przyjechał z zabitej deskami wioski, gdzie nie ma z kim pogadać. To pytam: – A jak księdza zdrowie? I słucham o kłopotach z wątrobą, reumatyzmem.

I widzę, jaki jest mi wdzięczny, że mam dla niego tę chwilę. Wtedy nauka, książki, teksty przestają być ważne.

Dwa światy

Świat się dzieli. W jednym samolocie wracają z Austrii młodzi, bogaci Polacy, którzy spędzali urlop na nartach, i starsze panie, które w Wiedniu zarabiały jako sprzątaczki. To współistnienie mercedesa z trabantem. Jedni mają lepszy kapitał kulturowy, potrafią korzystać z ubezpieczenia, ofert kredytowych, inni – mniejszy i są bezradni wobec wyzwań współczesności.

Problem w tym, że te kontrasty społeczne się nasilają, a wrażliwości społecznej nie przybywa. Klasa średnia, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, jest coraz mniej tolerancyjna wobec tych, którzy sobie gorzej radzą. Nasila się agresja, choćby wobec Romów. Wzmaga się fanatyzm etniczny.

Nie wierzę w cud, że uda się absolutnie zrównać szanse wszystkich i wszystkim zapewnić dobry los. Ale wierzę w solidarność i pomoc.

Ewangelizowanie

Czasem w Kościele w Polsce widzę ducha, który inspirował bolszewików, gdy mówili: „To, co służy utrwaleniu zdobyczy rewolucji, jest dobre”. Nie, żadne zdobycze nie usprawiedliwiają pogardy dla człowieka, nienawiści, braku tej solidarności, w której wyraża się humanizm.

Początkiem dramatu jest przekonanie, że jesteśmy lepsi, więcej wiemy. Chrystus powiedział: „Wy jesteście światłem świata”. Ale nie sugerował, że reszta to mrok.

Przeciwnie, uważał, że światło może mieć różne odcienie, świecić dla różnych ludzi z różną intensywnością. Proszę zobaczyć, jak święty Paweł przemawia na Areopagu w Atenach w 17 rozdziale Dziejów Apostolskich. Chwali Greków za ich kulturę, filozofów, choć oni przecież lekceważą jego i głoszonego przez niego Boga.

Mógłby powiedzieć: – To ja się z wami męczę, szarpię, niszczę struny głosowe, a wy macie mnie w nosie? Koniec. Już więcej nikt z apostołów tu nie przyjedzie.

Ale on się nie zraża, chwali, że przyszli na spotkanie z nim. Śmiem twierdzić, że ta postawa jest nie tylko ewangeliczna, ale skuteczna.

Przedwczoraj po wykładzie dla dziennikarzy w Mediolanie podeszła do mnie muzułmanka: „Bałam się, że będzie ksiądz straszył islamem. A tymczasem ksiądz mówił o zagrożeniach, które są wspólne dla całej Europy – i chrześcijan, i nas – muzułmanów. Solidaryzuję się z księdzem”. Strasznie się ucieszyłem

Postawa, że jesteśmy najlepsi, najmądrzejsi, świadczy o głębokich kompleksach. To głęboko niechrześcijańskie.

Godność

Podczas jakiejś międzynarodowej konferencji zaproponowałem, żeby wyniki naszej dyskusji napisać w oświadczeniu odwołującym się do encykliki Jana Pawła II „Redemptor hominis”. I okazało się, że dorośli, wykształceni ludzie wiedzący, co to kredyt, ubezpieczenie, budżet, nie wiedzą, co oznacza słowo „godność”.

Oderwaliśmy się od kluczowych pojęć. Nie wiemy też, co to jest honor, uczciwość, powściągliwość.

A godność jest przecież fundamentem naszej kultury, kształtuje nasz stosunek do drugiego człowieka. Jest w Starym i Nowym Testamencie, jest u Kanta. To godność uniemożliwia instrumentalne traktowanie drugiego człowieka. To dla ludzkiej godności cierpiał Chrystus. A dla nas już nic nie znaczy? Jeśli nic, to – jak pisał Leszek Kołakowski – zasada „nie torturuj bliźnich” będzie miała taką wartość jak zasada „trzymaj nóż w prawej ręce”. Można nie torturować, ale jeśli się uprzesz, proszę bardzo, potorturuj sobie. No bo to będzie tylko łamanie konwenansu.

Nie chcę żyć w takim świecie, to byłby przerażający świat, z którego zostałyby wyeliminowane uniwersalne wartości, te, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi.

Dlatego zawsze bronię ludzi, którzy znajdują się w skrajnych sytuacjach. Samotnych, skrzywdzonych, osądzanych bez wyroku. Pani Sawickiej, pana Piesiewicza. Nie potrafię się powstrzymać. Kiedyś na Kongresie Kultury Chrześcijańskiej na KUL-u gościliśmy Ryszarda Kapuścińskiego. Jeszcze nie zaczął wykładu, a już ktoś z pierwszego rzędu zapytał: – Jak to jest, że pan przyjeżdża na uniwersytety katolickie, a do partii pan należał?

Zwróciłem uwagę temu człowiekowi, że sala, w której mamy rozmawiać o uniwersalnych wartościach, nie powinna być miejscem żenujących uwag.

Wiem, że nie powinienem tak gwałtownie reagować, ale nie mogę się powstrzymać. Taki jestem raptus.

Internet

Dzięki sieci mogę łączyć się z wiernymi, którzy uczestniczą w mszy świętej gdzieś na antypodach albo słuchają mojego „Pasterskiego kwadransa”. Wspaniale, że internet poszerzył nasze uczestnictwo w świecie do tego stopnia, że gdy w nocy jest informacja o trzęsieniu ziemi na Haiti, to od rana dzwonią do kurii telefony, gdzie przekazywać pieniądze na pomoc potrzebującym. W internecie czytuję „Le Monde”, „Le Figaro”, „New York Timesa”, „Prawdę” i porównuję, jak różnie różne media piszą o tym samym wydarzeniu. A w sobotę przeglądam polskie portale, żeby – jeśli jest taka konieczność – skomentować jakieś wydarzenie w niedzielnym kazaniu.

Ale boleję, że internet zdominowały prymitywne newsy typu: „słynny aktor upił się podczas kolacji”. Ponieważ ludzie chętnie takie informacje czytają i komentują, tabloidy i tygodniki idą tym śladem, podając coraz bardziej prymitywne wiadomości. Standardy zmieniają się błyskawicznie.

Blogi to z kolei ekshibicjonizm. Kiedyś mi zaproponowano, żebym taki prowadził, nie zgodziłem się, bo cenię sobie prywatność i dyskrecję.

Jan Paweł II

Nie straszył zepsutym światem, nie rzucał gromów na myślących inaczej, nie sprowadzał chrześcijaństwa do walki z czyhającymi wrogami. Potrafił nadawać chrześcijaństwu najpiękniejszy kształt, mimo iż wiele osób trudziło się, by poprawić jego poglądy i charakter.

Mistrz

Kazimierz Kłósak, ksiądz, profesor, dzielny i odważny krytyk dialektycznego materializmu, u którego pisałem pracę magisterską. Dyskutował z marksistami, w czasach gdy marksizm był obowiązującą prawdą. To był tytan pracy. Jakiś lekarz powiedział mu, że dojrzały człowiek potrzebuje czterech godzin snu, ale te przed północą liczą się podwójnie. Więc sypiał od 22 do 24. Gdy jego przyjaciel ks. Ignacy Różycki jechał na wakacje w góry, na kajaki, za granicę, to on wybierał się do siostry na wieś w okolice Żywca. Tam mógł spokojnie, na kocyku, czytać kolejne książki.

Opowiadał mi jego brat, że gdy miał imieniny, nie wpuścił z życzeniami kardynała, bo musiał skończyć artykuł.

Nawet gdy był stary, chorował, cierpiał, z powykręcanymi reumatyzmem palcami pisał i pisał. Musiał mieć tylko pod ręką przeciwbólowy ibuprofen, który sprowadzał wtedy gdzieś z Jugosławii.

Kłósak był życiowym abnegatem. Widzę, że wiele od niego przejąłem, i dobrze mi z tym. Gdy pracowałem na uczelni, zjadałem na stołówce zupę, a kotlet zawijałem do serwetki i spokojnie mogłem wrócić do książek.

Nauka

Już w podstawówce pożerałem książki. Przeczytałem, co było w szkolnej bibliotece, a potem pożyczałem od jezuitów w zamian za pomoc w nauce dla ministrantów, którym groziła dwója z matematyki. Jak człowiek rozumie matematykę, to nie musi się jej uczyć. A ja ją rozumiałem.

Zazdrościłem tym, którym udało się coś odkryć, wynaleźć. Gdy czytałem „Balonem do bieguna”, martwiłem się, że już ten biegun odkryty, a jak Rosjanie wystrzelili sputnik, to zdenerwowałem się, że znowu coś mnie ominęło i na pewno już nic nie będzie do wynalezienia.

Gdy byłem w liceum, mieszkałem w internacie. Koledzy grali w ping-ponga, a w czwartek wieczorem oddawali się ogólnonarodowej przyjemności oglądania „Kobry” w telewizji. Ja w ping-ponga grałem słabo, kryminały w TV mnie nudziły, więc czytałem starożytnych pisarzy. Miałem kolegę, który lubił wypić. I jak wypił za dużo, to rozmawialiśmy o modelu atomu albo fizyce. Jak się rozdyskutował, to wchodził na okienny parapet i policja musiała go stamtąd ściągać.

Jakbym miał po raz kolejny wybierać, co robić w życiu, to na pewno zostałbym księdzem. Ale nie jestem pewien, czy chciałbym być biskupem.

Gdy koledzy mówili, że na pewno dostanę nominację, odpowiadałem, że moje miejsce jest wśród ludzi nauki. Naprawdę najlepiej czułem się podczas naukowych dyskusji, wygłaszając referaty, uczestnicząc w sesjach naukowych. To był mój żywioł.

Ale na pytanie, czy przyjmujesz nominację biskupią, nie odpowiada się „nie”.

Państwo

Jest pewien konflikt między państwem demokratycznych i Kościołem, który ze swej natury jest hierarchiczny. Ale dla mnie rozwiązaniem problemu jest bardzo mocno akcentowana przez Jana Pawła II myśl, że konieczne jest mocne rozdzielenie systemu państwowego od organizacji kościelnej. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy mieli państwo teokratyczne, które jest nieszczęściem.

Patriotyzm i nacjonalizm

Jan Paweł II podkreślał, że patriotyzm musi łączyć się z uznaniem prawa innych narodów do odrębności i odmienności, natomiast nacjonalizm jest niebezpieczny, bo pozwala narodom zachwycać się sobą i lekceważyć innych. Przekonanie, że tylko Polacy udali się Panu Bogu, występowało w naszym kraju często, zdarza się i dziś. I prowadzi do fanatyzmu.

Powołanie

Odkryłem je w sobie, czytając rekolekcje parafialne pisane przez redemptorystów, takie rozważania o piekle, niebie i czyśćcu. Zrobiło to na mnie straszne wrażenie. Że my tu w piłkę gramy, w klasy się bawimy, a tu trzeba się zbawić. Zacząłem szukać okazji do samotności, modlitwy, przy każdej okazji się żegnałem, aż sąsiadka zwróciła mojej mamie uwagę, że coś się ze mną dzieje niedobrego. Od tamtej chwili pilnowałem się, żeby nie eksponować mojej religijności publicznie, ale ta wizja wieczności mnie nie opuściła.

Prawda

Uważam, iż niedopuszczalne byłoby rekonstruowanie obrazu Polski przede wszystkim na podstawie notatek esbeckiego grafomana. Metodologicznie byłoby to równie ryzykowne jak próba oddania treści kwartetu smyczkowego przez opis tarcia między smyczkiem a strunami. Zapewne niesie to jakąś wiedzę, informując choćby, że nie chodzi tu o wykonanie symfonii przez Narodową Orkiestrę Symfoniczną. Do należytego poznania bogactwa poznawanej rzeczywistości konieczne jest jednak uwzględnienie wielu innych źródeł informacji.

W docieraniu do prawdy najważniejsza jest krytyczna analiza źródeł. Żadne źródło nie może być traktowane jako ostateczne. Trzeba poszukiwać alternatywnych dróg, wyjaśnień, niekoniecznie, by występować w czyjejś obronie, ale po to właśnie, by odnaleźć prawdę. Krytyczna analiza źródeł to robienie użytku z szarych komórek.

Dla mnie wyrazem chrześcijańskiego humanizmu jest ewangelia o cudzołożnicy, za która wstawił się Chrystus. Jest z nią solidarny. Nie mówi: – Na pewno jesteś niewinna, tylko życie ci się pokomplikowało. On mówi: – Idź i nie grzesz więcej.

To jest właśnie chrześcijaństwo, które odpowiedzialność za prawdę łączy z szacunkiem dla człowieka, a naczelną jego zasadą jest domniemanie niewinności.

Trzeba się strzec, byśmy nie zostali katonami, którzy na wszelki wypadek noszą w kieszeniach kamienie, bo a nuż uda się komuś samozwańczo wymierzyć sprawiedliwość.

Prywatność

Są rzeczy i sprawy pod specjalną ochroną. Nie można handlować prywatnością, wystawiać na sprzedaż intymności. Tego od nas wymaga nie tylko savoir-vivre, ale głównie poczucie szacunku wobec drugiego człowieka. Kultura europejska rodziła się na Areopagu, w wymianie argumentów, w poszukiwaniu podstawowych wartości. Dlatego głoszenie tezy, iż w imię prawdy wolno mówić nam wszystko, prowadzi w ślepy zaułek. Chyba że chcemy, żeby nasz świat zamienił się w magiel. Milczenie bywa złotem.

Przyjemność

Książka i muzyka. Mam kolekcję Bacha, którą dostałem ze Stanów, i Mozarta, którą podarowała mi „Gazeta Wyborcza” z okazji wręczenia tytułu Człowieka Roku. Kiedyś słuchałem na okrągło Beethovena. Jazz mnie dekoncentruje, a heavy metal na mnie, niestety, nie działa.

Odpoczywam najlepiej na Sandomierszczyźnie zaszyty w leśnej głuszy, u sióstr zakonnych. Spaceruję, słucham muzyki, czytam. Nie lubię egzotycznych podróży. Zawsze się dziwię, że ludziom chce się jeździć daleko i męczyć w tłoku na lotniskach w samolotach.

Telewizora nie miałem nigdy w życiu. Żadnej przyjemności nie czerpię z oglądania polityków napierających na siebie jak bokserzy.

Samotność

Bywa wykwintna i luksusowa, gdy w spokoju mogę sobie pisać, rozważać, spacerować nad brzegiem morza. Pamiętam, że gdy zostałem w Tarnowie biskupem, odwiedzili mnie przyjaciele. Po latach wspominali, że gdy odjeżdżali samochodem, obejrzeli się za siebie i zobaczyli mnie samotnego, przygarbionego na tle nagich drzew. Ale ja tego tak nie pamiętałem. Miałem na biurku stos książek do przeczytania i listów, na które musiałem odpowiedzieć. Nie miałem czasu na cierpienie z powodu samotności.

Słowa

Ks. prof. Józef Tischner głosił kiedyś rekolekcje u świętej Anny. Doszedł do współczesnej kultury i jej obsesji ciała. I przejechał się po erotomanach tak zdecydowanie, że sam byłem zaskoczony. I nagle jakiś mężczyzna wychodzi z ławki, odwraca się, wychodzi.

Po kilku tygodniach Tischner pyta mnie, czy pamiętam tę sytuację: – A jak Pan Bóg na Sądzie Ostatecznym powie mi, takiś liberał, otwarty, wielki profesor, a nie potrafiłeś wyczuć, że słowami możesz bardziej zranić niż pomóc. Wypędzić z kościoła.

Zawsze o tym myślę, gdy mam ochotę coś lub kogoś potępić. I staram się gryźć w język.

Nie zawsze wychodzi. Gdy mówię kazanie o czymś, czym się przejmuję, łapię się na tym, że podnoszę głos, który się staje surowy i metaliczny. I potem znowu żałuję, że zareagowałem zbyt emocjonalnie.

Obawiam się, że gdybym zobaczył tych, którzy przyszli ukamienować Marię Magdalenę, to nie zdobyłbym się na łagodną reakcję, tylko wygarnąłbym im, co myślę. To moja wada.

Ale zawsze się z tego spowiadam.

Szacunek

Pamiętam, jak w latach 80. uczestniczyłem w kongresie filozoficznym razem z prof. Barbarą Skargą. Doszła do nas wiadomość, że SB zatrzymało ukrywającego się działacza „Solidarności”, który zgodził się wystąpić w telewizji i wygłosił przygotowany mu tekst. Wysłuchaliśmy informacji z minorowymi minami. Pierwsza przerwała milczenie pani profesor. „Nie znamy całej prawdy – powiedziała. – Być może SB próbowało go szantażować groźbami wobec dzieci. Nie wolno nam potępiać zbyt łatwo i za szybko”. Co nam zostało z tej postawy szacunku inspirowanego przekonaniem o uczciwości naszych bliźnich? Co ocaleje z lekcji humanizmu, której uczył zarówno papież, jak i pani Barbara w swym doświadczeniu łagrów i administracyjnych szykan ze strony „władzy ludowej”?

Tischner

Otwarty na dialog z myślą współczesną, rodził lęk. Jeśli ktoś wychodził poza ogólniki, które wystarczały w okresie dominacji marksizmu, wówczas bywał natychmiast klasyfikowany jako liberał. Do Tischnera odnoszono również to określenie, traktując je jako odmianę pomyj.

Był człowiekiem, któremu nie zależało na komplementach, odznaczeniach, słowach uznania. W 1992 r. wybraliśmy go na rektora Papieskiej Akademii Teologicznej. Nie przyjął i rozbrajająco tłumaczył, dlaczego nie może przyjąć.

Widziałem wyraźnie, jak Józef cierpiał zwłaszcza wtedy, gdy kierowano w jego stronę zarzuty, które miały pozory merytorycznych z wyraźnym inkwizytorskim zacięciem. Pamiętam, jak cierpiał, gdy na kamienicy, gdzie mieszkał, podczas stanu wojennego ktoś umieścił napis: „Ks. Tischner uczy nas zdrady”.

Najbardziej jednoznaczną ocenę dorobku Tischnera sformułował Jan Paweł II w telegramie przesłanym w dzień pogrzebu. Pisał w nim: „Głęboko odczułem stratę tego kapłana, który był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka, którego Bóg wybrał, umiłował, odkupił, który oczekuje zbawienia. Wszystko, co dostrzegał, odnosił do Boga, który jest Miłością. W tej perspektywie tworzył podwaliny do realizacji dialogu ze wszystkimi ludźmi dobrej woli. Również z tymi, którzy nie zaznali łaski prawdy. Filozof i teolog, który był otwarty na człowieka, a równocześnie nigdy nie zapominał o Bogu”.

Tolerancja

Człowiek to najważniejsza wartość. Tolerancja służy jego poszanowaniu, jego godności. Staram się każdego traktować indywidualnie, bo dramat każdego człowieka jest inny. Największy grzesznik, pogubiony, sfrustrowany, zasługuje na tolerancję. Wiem, że tego podejścia nie rozumie wielu ideologów trzymania się zasad za wszelką cenę. Jednak dla mnie odczłowieczone zasady są dobre do przyjęcia w matematyce, ale nie wobec człowieka.

TW Filozof

Jak już mam być publicznie piętnowany, oskarżany, to wolę, żeby to się działo z powodu fałszywych zarzutów politycznych niż fałszywych zarzutów seksualnych.

Dla mnie źródłem nadziei jest to, że robię, co mogę, żeby żyć uczciwie, pracować, pisać książki. Żeby to po mnie zostało.

A to, że po drodze ktoś mnie kilka razy znokautuje, cóż, bez cierpienia nie ma życia.

Jestem dość silny psychicznie. Ale autentycznie żal mi ludzi, którzy ciężko znoszą fałszywe oskarżenia, ostracyzm. Szczególnie wtedy, gdy nie ma jeszcze na nic dowodów – jak w przypadku posłanki Sawickiej czy doktora Garlickiego – a już się ich nazywa złodziejami czy zabójcami.

Wartość

Moim zdaniem demokracja nie narzuca relatywizmu. Są jednak granice stosowania praktyk demokratycznych. Nie można wszystkiego przegłosować – na przykład obiektywnych, uniwersalnych wartości.

Na międzynarodowym spotkaniu w Jerozolimie rzuciłem kiedyś propozycję, byśmy w przygotowywanej deklaracji wyłożyli obronę uniwersalnych wartości. Na co jedna z Amerykanek zaoponowała: „Proszę wybaczyć, ale ja nie wierzę w żadne uniwersalne wartości”. Odpowiedziałem, że to nie jest kwestia wiary, ale racjonalnej argumentacji. To ona poprosiła, żebym podał przykład jakiejś uniwersalnej zasady. Ja na to: „Natura kobieca nie jest gorsza od męskiej”.

Ona była feministką. Zamilkła.

Ale równie uniwersalnymi zasadami są zasada równości ludzi albo potępienie antysemityzmu. To są fundamenty naszej kultury.

Wolność

Chcemy być wolni, ale boimy się terrorystów. Więc żądamy, by tę naszą wolność jakoś zabezpieczyć, byśmy czuli się bezpieczni. W efekcie jesteśmy kontrolowani za pomocą komórek, śledzeni za pomocą kamer. System, który ma nas zabezpieczać, zniewala nas.

Tego procesu nie da się zatrzymać. Jednak trzeba strzec granic naszej godności, prywatności. Boję się świata, w którym bez poczucia odpowiedzialności moralnej, bez głosu sumienia można w imię sukcesu usprawiedliwić wszystko. Także zniewolenie dla naszego bezpieczeństwa.

Wspólnota

W latach 80. Polacy byli wspólnotą. Razem szukaliśmy wartości, które stanowiłyby o sensie życia. Wiele razy się zdarzało, że nawet ludzie w mundurach – milicja, esbecy – robili gesty świadczące o tym, że nie zgadzają się z władzą, której służą. Pamiętam, jak człowiek, który na granicy robił mi rewizję osobistą, rumienił się i przepraszał, bo przecież też jest katolikiem, ale to jego praca, ma na utrzymaniu rodzinę. Rozumiałem go, czułem z nim solidarność.

Dziś zwycięża indywidualizm ambicji, łączy nas tylko wyścig szczurów.

W ojczyźnie „Solidarności” szczególnie bolą przejawy zaniku poczucia solidarności społecznej, na miejsce której bywa nierzadko wprowadzana agresja. Tam, gdzie niedawno łączyła nas wspólnota wielkich wartości, dziś pojawia się zakamuflowana niechęć, zwłaszcza w stosunku do osób obdarzanych społecznym szacunkiem.

Zmęczenie

Zwykłem dziękować Bogu za to, co udało mi się zrealizować jako naukowcowi i biskupowi. Nieraz, gdy wracam do domu po końskiej dawce spotkań i wykładów, myślę, że może już ta dawka wystarczyłaby na jedno życie.

Dziękowałbym wszak Bogu i czułbym się zrealizowany, odchodząc do wieczności nawet w tej chwili.