„Dziękowałbym wszak Bogu i czułbym się zrealizowany, odchodząc do wieczności nawet w tej chwili” – powiedział w jednym ze swoich ostatnich wywiadów. + Arcybiskup Józef Życiński zmarł nagle w Rzymie 10 lutego 2011. Poniżej ostatnie zdjęcie z poniedziałkowego spotkania z Ojcem Świętym Benedyktem XVI Watykan 7 lutego 2011. Wielka strata dla Kościoła i dla Polski. Niech odpoczywa w pokoju. Amen.
X Qba
Homilii podczas pogrzebu metropolity lubelskiego + Abpa Józefa Życińskiego wygłoszona przez kard. Kazimierza Nycza.
„Umiłowani Bracia i Siostry, wszyscy zebrani tu Uczestnicy pogrzebu Ś.P. Arcybiskupa Józefa Życińskiego.
Dziś w Archikatedrze Lubelskiej kończy się droga życia na ziemi Waszego pasterza, nauczyciela i profesora, naszego współbrata w Konferencji Episkopatu, ważnego myśliciela i intelektualisty, zatroskanego o Kościół, Ojczyznę, Europę i świat. Kończy się ziemska droga dobrego człowieka. I choć po ludzku jesteśmy tym zaskoczeni, zasmuceni to przecież wierzymy, że On żyje w Bogu i jest z nami, także dziś i w całej przyszłości w tajemnicy świętych obcowania, na każdej sprawowanej Eucharystii, gdy jesteśmy w łączności ze zmarłymi. Dla Arcybiskupa Józefa skończył się czas, który jako kategorię przynależną do życia ziemskiego rozważał w swojej filozofii. Jest wieczność Boga. Jest dom Ojca, do którego zmierzał całe życie, dom, w którym „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co dobry Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują”. Tę prawdę o życiu i śmierci chrześcijanina przypomina nam dziś Bóg przez pogrzeb Księdza Arcybiskupa. Żyjemy na ziemi, ale żyjemy dla nieba. Chodzimy różnymi drogami życiowych powołań i zadań, ale wszystkie one schodzą się w tej jednej drodze, najważniejszej, do domu Ojca.
Znamienny jest ostatni etap drogi ziemskiej Arcybiskupa Józefa, która dziś kończy się w tej Katedrze. Zmarł w czwartek minionego tygodnia w 63 roku życia, 39 roku kapłaństwa i 21 roku biskupstwa. Zmarł w Rzymie, podczas prac w Komisji Wychowania Chrześcijańskiego. Ojciec Święty Benedykt XVI podkreślił w swoim słowie, że odszedł podczas służby Kościołowi Powszechnemu, której oddawał się i był do niej szczególnie zapraszany, zarówno przez Sługę Bożego Jana Pawła II, jak i obecnego papieża Benedykta XVI. W minionym tygodniu nieustannie trwała w Kościele modlitwa za księdza Arcybiskupa Józefa z udziałem rzeszy ludzi, którzy przychodzili na spotkanie z Nim. Była to modlitwa dziękczynna i błagalna zarazem. Dziękczynna za dar Arcybiskupa i błagalna o Boże miłosierdzie i niebo otwarte dla Niego. Drogi tej modlitwy prowadziły przez Rzym, gdzie Kościołowi powszechnemu poświęcił tyle czasu, trudu i wszystkie swoje talenty. Prowadziła przez katedrę tarnowską, gdzie przez 10 lat był biskupem diecezjalnym. Pasterze, kapłani i wierni ziemi tarnowskiej przyszli podziękować za wszystko co uczynił w ich Kościele.
Następnie droga modlitwy doprowadziła Go do Archidiecezji Lubelskiej, do Chełma, do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, do Seminarium Duchownego i wreszcie do Matki Kościołów Lubelskich. Modlono się i dziękowano we wszystkich środowiskach polskich i zagranicznych, w których był niezwykle głęboko zakorzeniony, jako uczony, myśliciel, profesor, a nade wszystko kapłan i biskup. Na szczególne podkreślenie zasługuje modlitwa Częstochowy, diecezji rodzimej, w której się urodził i która Go ukształtowała jako kapłana. Następnym środowiskiem, w którym zakorzeniał się na wiele lat był Kraków. Tu, w 1966 roku rozpoczął Seminarium Duchowne i studia na Papieskim Wydziale Teologicznym. W Krakowie zrobił doktorat i habilitację, a następnie przez wiele lat był profesorem i dziekanem Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej. Tam spotkał swojego pierwszego mistrza Ks. Profesora Kłósaka. Tam stworzyli, wraz z Ks. Profesorem Hellerem i Ks. Profesorem Tischnerem i innymi szkołę filozoficzną. Tam w roku 1990 został powołany do biskupstwa.
Ta ostatnia droga, kończy się w Lublinie, w miejscach szczególnie ważnych dla Kościoła Lubelskiego. W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, którego był profesorem i Wielkim Kanclerzem. W Seminarium, które tu oraz w Tarnowie było źrenicą jego biskupiego oka, a teraz w Katedrze, gdzie modlimy się i odprawiamy Mszę świętą przy tak wielkim udziale biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych i ogromnej rzeszy wiernych świeckich . Ta droga po śmierci ma w sobie wielką symbolikę. Przecież dla nas wierzących ani czas, ani miejsce śmierci, nie są przypadkowe. Wierzymy, że Bóg w swojej Opatrzności kieruje życiem każdego z nas. A zatem, tę śmierć, przez tę ostatnią drogę z Rzymu do Lublina, przez te rzesze modlących się w różnych miejscach ludzi, chce nam coś powiedzieć, może coś, czego nie zdołaliśmy odkryć i ocenić, a także docenić za życia Ks. Arcybiskupa Józefa na ziemi. Przecież ci wszyscy, którzy przyszli dziś i w ostatnich dniach pragnęli wyrazić swoją wdzięczność i miłość do swojego biskupa, mistrza, przewodnika drogi. To jest wielki symbol ostatnich 10 dni, a symbol tak jak w filozofii Paula Riceura, daje do myślenia. Powinien dać wiele do myślenia.
Bracia i Siostry.
Wiele powiedziano i napisano w ostatnim czasie o Zmarłym Arcybiskupie Józefie. Nie można nawet, w wielkiej syntezie, powiedzieć tego dziś, zresztą nie ma takiej potrzeby. Pozostaje wdzięczność Panu Bogu za ten niezwykły dar dla Kościoła, Polski i świata. Wielki człowiek, znakomity uczony i myśliciel, gorliwy kapłan, ważny Pasterz Kościoła w Polsce. Pozostaje modlitewna wdzięczność Ś.P. Arcybiskupowi Józefowi za to kim był i za to, co po sobie pozostawił.
Jest jeszcze jedno zasadnicze pytanie. Co było i co jest kluczem do otwarcia i zrozumienia bogatej osobowości Ks. Arcybiskupa Józefa? Co było elementem integrującym i syntetyzującym to wielowymiarowe Jego człowieczeństwo. W tym momencie trzeba nam powrócić do słowa Bożego dzisiejszej liturgii.
Wszystkie czytania prowadzą nas do prawdy o Dobrym Pasterzu. W księdze Ezechiela Bóg wypowiada znamienne słowa: „Ja sam będę szukał moich owiec, sam będę je pasł, zagubioną odszukam, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłuste będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”. Człowiek może zaufać Bogu, może czuć się bezpieczny, gdyż Pan jest moim pasterzem, nie braknie mi niczego. Zapowiedź Ezechiela spełnia się w Chrystusie, który siebie nazywa i jest Pasterzem Dobrym. Dobry Pasterz, zna swoje owce, życie oddaje za owce, prowadzi do czystych źródeł wody, prowadzi na zielone pastwiska. Dobry Pasterz nieustannie ma świadomość, że są także inne owce, które nie są z tej owczarni i te trzeba szukać, znaleźć i przyprowadzić z miłością do owczarni. Chrystus, Dobry Pasterz, dzieli się z ludźmi w pełnieniu misji pasterskiej w Kościele. Poniekąd ze wszystkimi, ale szczególnie z tymi, których konsekruje na kapłanów, a zwłaszcza biskupów. Jest nieustannie niedoścignionym wzorem dla wszystkich pasterzy Kościoła. Z chwilą konsekracji biskupiej do każdego z wyświęconych odnoszą się słowa o Pasterzu Dobrym, który zna owce, kocha, szuka, troszczy się o ich zbawienie, życie daje dzień po dniu, cieszy się z każdej jednej odnalezionej dla Chrystusa. Do każdego pasterza odnoszą się też słowa przypomniane przez św. Pawła: „Dobry Pasterz to szafarz Bożych tajemnic, a zatem nie właściciel Słowa Bożego i sakramentów, ale pokorny sługa, szafujący tym, co Boże. A od szafarza już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny.
W słowie dzisiejszej liturgii znajdziemy odpowiedź na pytanie o klucz do wielowymiarowej osoby Arcybiskupa Józefa. Jest tym słowem i rzeczywistością słowo Pasterz. Zatem na pytanie, kogo dziś żegnamy, najpełniej odpowiemy wtedy gdy powiemy, żegnamy pasterza dobrego, który niestrudzenie starał się w życiu, przyporządkowując wszystkie talenty i wszelką wiedzę, być pasterzem dobrym, znając owce, kochając je, szukając i prowadząc do czystych źródeł. Wszyscy, którzy Go znali jako biskupa w Tarnowie i Lublinie, zwłaszcza ci, którzy go znali bliżej, potwierdzą, co było dla Niego najważniejsze. On kochał ludzi i kochał Kościół, zależało Mu na zbawieniu wszystkich. Przez osobistą modlitwę, której było bardzo dużo w Jego życiu, przez z pasją głoszone słowo Boże, czasem ostrzejsze niż miecz obosieczny, przez posługę sakramentów i całe pasterzowanie chciał być i był na pierwszym miejscu pasterzem. Gdyby Mu postawiono pytanie, kim jest najpierw i najbardziej, człowiekiem, uczonym, filozofem czy biskupem, z pewnością odpowiedziałby – biskupem, z całą troską o formację ludzką, naukową, duchową i intelektualną, podporządkowaną temu największemu powołaniu.
Miałem okazję, a nawet szczęście być blisko kleryka, księdza, a potem biskupa Józefa przez 44 lata. Znałem wiele problemów, czasem dylematów, z którymi się dzielił do ostatnich dni. Pamiętam, jak w roku 1990 przyszedł do mnie po przyjęciu urzędu biskupa tarnowskiego. Naturalnie postawiłem Mu pytanie, jak Ty to wszystko teraz pogodzisz? To był Jego dylemat, ale tylko do momentu powiedzenia „tak” Ojcu Świętemu. W pewnym sensie sprawdziły się w jego życiu słowa Jezusa wypowiedziane do świętego Piotra po zmartwychwstaniu: Gdy byłeś młody opasywałeś się sam i chodziłeś gdzie chciałeś. Gdy się zestarzejesz wyciągniesz swoje ręce i inny cię opasze. Dał się Chrystusowi przepasać i poprowadzić. Skoro powiedziałem „tak”, mówił – wszystko inne musi być służebne wobec biskupstwa. Po kilku latach widać było, że tak jest w rzeczywistości. Płacił za to ogromną cenę, zwłaszcza swoją morderczą pracą, by być pasterzem dobrym w obu diecezjach, a równocześnie utrzymać rytm pracy naukowej, publicystycznej – co było Jego pasją. To, że jako biskup był dla swoich wiernych, a równocześnie zostawił po sobie 50 książek i kilkaset artykułów, uczestniczył w kilkuset konferencjach naukowych na całym świecie, było pewnie jedną z przyczyn Jego wczesnego odejścia. Chciał żyć intensywnie i krótko – często o tym mówił. Myślę, że często wypowiadał w modlitwie brewiarzowej słowa psalmu: „Rzekłem w połowie moich dni odejść muszę”. Odszedł spracowany po ludzku człowiek, w połowie swoich dni, a tak bardzo był potrzebny Kościołowi, Polsce i światu.
Odszedł człowiek wierny i otwarty, wierny Bogu i Kościołowi, a otwarty na współczesny świat i jego problemy, otwarty na ludzi, na świeckich w Kościele, otwarty na świat mediów. Doskonale wiedział, że Kościół nieobecny w kulturze, w nauce, w życiu społecznym i politycznym, w środkach masowego przekazu, będzie niebezpiecznie zamkniętym Wieczernikiem, niepełniącym misji Chrystusa „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Wiedział też, że otwartość bez podstawowej wierności może prowadzić na współczesne manowce. Znał też dylemat dwu skrajnych sytuacji. Z jednej strony człowiek wpadający w ręce pseudopasterzy współczesności, często niegodziwych. Z drugiej zaś człowiek błąkający się bez pasterza.
Czasy świadomej działalności Ks. Arcybiskupa dobrze znały obydwa te niebezpieczeństwa. Pierwsze – fałszywi pasterze – bardziej było znane do roku 1989. Tamci, wykreowani pseudopasterze, mieli receptę na szczęście ludzi. Ich metodą była przemoc i wszechobecna propaganda. W tamtym czasie posługa myślenia Ks. Arcybiskupa Józefa była nieoceniona. Stawiał zdecydowanie zagadnienie prawdy, obnażał kłamstwo i absurdy systemu. Ukazywał piękno wolności. Także dziś nie brakuje niebezpiecznych pseudopasterzy.
Po roku 1989 sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Spadła na nas wolność, a z nią dziesiątki i setki propozycji światopoglądowych i etycznych oraz wszechobecny relatywizm. Często traciliśmy orientację co do dobra i zła. Ludzie stali się często jak owce bez pasterza, bez wyraźnego kierunku, bez jednej busoli, aż po zniechęcenie i podejrzliwość wobec wolności, która jest przecież normalnym stanem człowieka. W tym czasie, zwłaszcza w latach 90-tych biskup Józef jawi się jako człowiek wielkiej wiedzy i mądrości oraz znajomości globalnego świata, demaskujący wielkie zagrożenia współczesnego świata, a równocześnie zdecydowanie krytyczny wobec postaw przeciwnych zasadom Ewangelii, zarówno w świecie jak i wewnątrz Kościoła. Ta Jego obecność w imię wierności i otwartości w dyskursie publicznym była odważna i cenna dla Kościoła i Polski, czego przykładem było mianowanie Ks. Arcybiskupa na Synod Biskupów o Europie. Równocześnie ta działalność przysparzała mu wiele krytyki wielu polemistów, a czasami zdecydowanych nieprzyjaciół. Jako człowiek niezwykle wrażliwy, nawet jeśli na zewnątrz wyglądał twardy i odporny, przeżywał te sytuacje niezwykle głęboko, płacąc za to wysoką cenę swojego zdrowia.
Ludzie wielcy, którzy wyprzedzają swoją epokę, widzą dalej i głębiej, są wielkim skarbem Kościoła i świata. Takim był Ks. Arcybiskup Józef. Biskup wielkiej wiedzy i mądrości, biskup wielkiej gorliwości i pracowitości, biskup zaangażowania ekumenicznego i międzyreligijnego. Bliski prostym ludziom podtarnowskiej wsi i uczonym z uniwersyteckiego Lublina i Krakowa. Biskup Romów z Limanowej, partner do rozmowy z młodymi z przystanku Woodstock oraz pomagający dyskretnie przychodzącym do Niego ludziom ubogim. Biskup – pasterz dobry.
Arcybiskupie Józefie, polecamy Cię Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu. Prosimy Chrystusa Zmartwychwstałego – Pasterza Dobrego, by za Twoje pasterskie prowadzenie ludzi przeprowadził Cię do krainy życia. Wybacz w niebie wszystkim, którzy Cię nie rozumieli, którzy opornie przyjmowali Twoje poglądy. Wybacz także nam, żeśmy Cię nie zdążyli poznać do końca, a zwłaszcza, że nie potrafiliśmy wykorzystać całego potencjału Twoich możliwości.
Bracia i Siostry. Miał Ks. Arcybiskup wiele zainteresowań i pasji. Wśród nich była poezja Herberta i Twardowskiego. Polecajmy miłosierdziu Bożemu Zmarłego Arcybiskupa Józefa słowami wiersza – modlitwy, napisanego przez Ks. Twardowskiego w szpitalu warszawskim, w dniu swojej śmierci 18 stycznia 2006 roku:
„Zamiast śmierci
racz z uśmiechem
przyjąć Panie
pod Twe stopy
życie moje
jak różaniec”.
Kilka Myśli + ks. Abp Józefa Życińskiego
Autorytet
Chciałbym, żeby człowiek drogowskaz, ten, który mówi innym, którędy iść, nie tylko wskazywał drogę, ale sam nią szedł. Jeśli ktoś nie stosuje się do głoszonych zasad, to mam prawo wątpić, czy głoszona przez niego prawda ma wartość.
Bóg
Ktoś mnie kiedyś zapytał: „Po co nam właściwie Pan Bóg?”. Odpowiedziałem: „A po co nam Mozart? Po co nam Einstein?”. Społeczeństwo bez wielkich ideałów, bez wzniosłych wartości, w którym ludzie żują gumę i wymieniają się ploteczkami, może istnieć. Ale ja się boję takiego świata.
Celibat i wyświęcanie kobiet
Pytanie, czy zniesienie celibatu i wyświęcanie kobiet na księży przyciągnie ludzi do Chrystusa. Bo ostatecznie o to przecież chodzi. Kiedyś byłem na Gotlandii na spotkaniu ekumenicznym. Piękna wyspa, odremontowane kościoły, przystrzyżone trawniki. Nie brakuje powołań, bo w Kościele luterańskim nie obowiązuje celibat i wyświęca się kobiety. Tyle że brakuje wiernych.
Nie sugeruję, że zniesienie celibatu i wyświęcanie kobiet prowadzi do pustki w kościołach. Chodzi o to, że choć wydaje się nam, że robimy wszystko, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła, ludzie urządzają sobie życie bez Boga.
Rozmawiałem kiedyś z trzema świeżo wyświęconymi paniami pastor z Anglii. Gdy zaufały mi, uznając najwyraźniej, że nie mam zamiaru ich nawracać, zwierzyły się ze swoich cierpień. Marzyły, żeby zostać kapłanami. Sądziły, że gdy otrzymają święcenia, to zmienią świat. Tymczasem weszły w środowisko zdominowane przez mężczyzn, którzy traktowali je protekcjonalnie, paternalistycznie. Teraz bardzo cierpią, noszą w sobie bunt i sprzeciw. Rozumiem ich cierpienie.
Czas
Czas płynie i każdy jego okruch trzeba cenić. Żeby pisać, tworzyć, nie można chodzić z imienin na imieniny. Ale wszystkiego nie da się przeliczyć na przeczytane czy napisane strony. Ot, choćby wtedy, gdy przychodzą do mnie z różnymi sprawami księża. Załatwiamy, co trzeba, i mógłbym wrócić do swoich tekstów. Ale widzę, że siedzi przede mną samotny człowiek, który przyjechał z zabitej deskami wioski, gdzie nie ma z kim pogadać. To pytam: – A jak księdza zdrowie? I słucham o kłopotach z wątrobą, reumatyzmem.
I widzę, jaki jest mi wdzięczny, że mam dla niego tę chwilę. Wtedy nauka, książki, teksty przestają być ważne.
Dwa światy
Świat się dzieli. W jednym samolocie wracają z Austrii młodzi, bogaci Polacy, którzy spędzali urlop na nartach, i starsze panie, które w Wiedniu zarabiały jako sprzątaczki. To współistnienie mercedesa z trabantem. Jedni mają lepszy kapitał kulturowy, potrafią korzystać z ubezpieczenia, ofert kredytowych, inni – mniejszy i są bezradni wobec wyzwań współczesności.
Problem w tym, że te kontrasty społeczne się nasilają, a wrażliwości społecznej nie przybywa. Klasa średnia, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, jest coraz mniej tolerancyjna wobec tych, którzy sobie gorzej radzą. Nasila się agresja, choćby wobec Romów. Wzmaga się fanatyzm etniczny.
Nie wierzę w cud, że uda się absolutnie zrównać szanse wszystkich i wszystkim zapewnić dobry los. Ale wierzę w solidarność i pomoc.
Ewangelizowanie
Czasem w Kościele w Polsce widzę ducha, który inspirował bolszewików, gdy mówili: „To, co służy utrwaleniu zdobyczy rewolucji, jest dobre”. Nie, żadne zdobycze nie usprawiedliwiają pogardy dla człowieka, nienawiści, braku tej solidarności, w której wyraża się humanizm.
Początkiem dramatu jest przekonanie, że jesteśmy lepsi, więcej wiemy. Chrystus powiedział: „Wy jesteście światłem świata”. Ale nie sugerował, że reszta to mrok.
Przeciwnie, uważał, że światło może mieć różne odcienie, świecić dla różnych ludzi z różną intensywnością. Proszę zobaczyć, jak święty Paweł przemawia na Areopagu w Atenach w 17 rozdziale Dziejów Apostolskich. Chwali Greków za ich kulturę, filozofów, choć oni przecież lekceważą jego i głoszonego przez niego Boga.
Mógłby powiedzieć: – To ja się z wami męczę, szarpię, niszczę struny głosowe, a wy macie mnie w nosie? Koniec. Już więcej nikt z apostołów tu nie przyjedzie.
Ale on się nie zraża, chwali, że przyszli na spotkanie z nim. Śmiem twierdzić, że ta postawa jest nie tylko ewangeliczna, ale skuteczna.
Przedwczoraj po wykładzie dla dziennikarzy w Mediolanie podeszła do mnie muzułmanka: „Bałam się, że będzie ksiądz straszył islamem. A tymczasem ksiądz mówił o zagrożeniach, które są wspólne dla całej Europy – i chrześcijan, i nas – muzułmanów. Solidaryzuję się z księdzem”. Strasznie się ucieszyłem
Postawa, że jesteśmy najlepsi, najmądrzejsi, świadczy o głębokich kompleksach. To głęboko niechrześcijańskie.
Godność
Podczas jakiejś międzynarodowej konferencji zaproponowałem, żeby wyniki naszej dyskusji napisać w oświadczeniu odwołującym się do encykliki Jana Pawła II „Redemptor hominis”. I okazało się, że dorośli, wykształceni ludzie wiedzący, co to kredyt, ubezpieczenie, budżet, nie wiedzą, co oznacza słowo „godność”.
Oderwaliśmy się od kluczowych pojęć. Nie wiemy też, co to jest honor, uczciwość, powściągliwość.
A godność jest przecież fundamentem naszej kultury, kształtuje nasz stosunek do drugiego człowieka. Jest w Starym i Nowym Testamencie, jest u Kanta. To godność uniemożliwia instrumentalne traktowanie drugiego człowieka. To dla ludzkiej godności cierpiał Chrystus. A dla nas już nic nie znaczy? Jeśli nic, to – jak pisał Leszek Kołakowski – zasada „nie torturuj bliźnich” będzie miała taką wartość jak zasada „trzymaj nóż w prawej ręce”. Można nie torturować, ale jeśli się uprzesz, proszę bardzo, potorturuj sobie. No bo to będzie tylko łamanie konwenansu.
Nie chcę żyć w takim świecie, to byłby przerażający świat, z którego zostałyby wyeliminowane uniwersalne wartości, te, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi.
Dlatego zawsze bronię ludzi, którzy znajdują się w skrajnych sytuacjach. Samotnych, skrzywdzonych, osądzanych bez wyroku. Pani Sawickiej, pana Piesiewicza. Nie potrafię się powstrzymać. Kiedyś na Kongresie Kultury Chrześcijańskiej na KUL-u gościliśmy Ryszarda Kapuścińskiego. Jeszcze nie zaczął wykładu, a już ktoś z pierwszego rzędu zapytał: – Jak to jest, że pan przyjeżdża na uniwersytety katolickie, a do partii pan należał?
Zwróciłem uwagę temu człowiekowi, że sala, w której mamy rozmawiać o uniwersalnych wartościach, nie powinna być miejscem żenujących uwag.
Wiem, że nie powinienem tak gwałtownie reagować, ale nie mogę się powstrzymać. Taki jestem raptus.
Internet
Dzięki sieci mogę łączyć się z wiernymi, którzy uczestniczą w mszy świętej gdzieś na antypodach albo słuchają mojego „Pasterskiego kwadransa”. Wspaniale, że internet poszerzył nasze uczestnictwo w świecie do tego stopnia, że gdy w nocy jest informacja o trzęsieniu ziemi na Haiti, to od rana dzwonią do kurii telefony, gdzie przekazywać pieniądze na pomoc potrzebującym. W internecie czytuję „Le Monde”, „Le Figaro”, „New York Timesa”, „Prawdę” i porównuję, jak różnie różne media piszą o tym samym wydarzeniu. A w sobotę przeglądam polskie portale, żeby – jeśli jest taka konieczność – skomentować jakieś wydarzenie w niedzielnym kazaniu.
Ale boleję, że internet zdominowały prymitywne newsy typu: „słynny aktor upił się podczas kolacji”. Ponieważ ludzie chętnie takie informacje czytają i komentują, tabloidy i tygodniki idą tym śladem, podając coraz bardziej prymitywne wiadomości. Standardy zmieniają się błyskawicznie.
Blogi to z kolei ekshibicjonizm. Kiedyś mi zaproponowano, żebym taki prowadził, nie zgodziłem się, bo cenię sobie prywatność i dyskrecję.
Jan Paweł II
Nie straszył zepsutym światem, nie rzucał gromów na myślących inaczej, nie sprowadzał chrześcijaństwa do walki z czyhającymi wrogami. Potrafił nadawać chrześcijaństwu najpiękniejszy kształt, mimo iż wiele osób trudziło się, by poprawić jego poglądy i charakter.
Mistrz
Kazimierz Kłósak, ksiądz, profesor, dzielny i odważny krytyk dialektycznego materializmu, u którego pisałem pracę magisterską. Dyskutował z marksistami, w czasach gdy marksizm był obowiązującą prawdą. To był tytan pracy. Jakiś lekarz powiedział mu, że dojrzały człowiek potrzebuje czterech godzin snu, ale te przed północą liczą się podwójnie. Więc sypiał od 22 do 24. Gdy jego przyjaciel ks. Ignacy Różycki jechał na wakacje w góry, na kajaki, za granicę, to on wybierał się do siostry na wieś w okolice Żywca. Tam mógł spokojnie, na kocyku, czytać kolejne książki.
Opowiadał mi jego brat, że gdy miał imieniny, nie wpuścił z życzeniami kardynała, bo musiał skończyć artykuł.
Nawet gdy był stary, chorował, cierpiał, z powykręcanymi reumatyzmem palcami pisał i pisał. Musiał mieć tylko pod ręką przeciwbólowy ibuprofen, który sprowadzał wtedy gdzieś z Jugosławii.
Kłósak był życiowym abnegatem. Widzę, że wiele od niego przejąłem, i dobrze mi z tym. Gdy pracowałem na uczelni, zjadałem na stołówce zupę, a kotlet zawijałem do serwetki i spokojnie mogłem wrócić do książek.
Nauka
Już w podstawówce pożerałem książki. Przeczytałem, co było w szkolnej bibliotece, a potem pożyczałem od jezuitów w zamian za pomoc w nauce dla ministrantów, którym groziła dwója z matematyki. Jak człowiek rozumie matematykę, to nie musi się jej uczyć. A ja ją rozumiałem.
Zazdrościłem tym, którym udało się coś odkryć, wynaleźć. Gdy czytałem „Balonem do bieguna”, martwiłem się, że już ten biegun odkryty, a jak Rosjanie wystrzelili sputnik, to zdenerwowałem się, że znowu coś mnie ominęło i na pewno już nic nie będzie do wynalezienia.
Gdy byłem w liceum, mieszkałem w internacie. Koledzy grali w ping-ponga, a w czwartek wieczorem oddawali się ogólnonarodowej przyjemności oglądania „Kobry” w telewizji. Ja w ping-ponga grałem słabo, kryminały w TV mnie nudziły, więc czytałem starożytnych pisarzy. Miałem kolegę, który lubił wypić. I jak wypił za dużo, to rozmawialiśmy o modelu atomu albo fizyce. Jak się rozdyskutował, to wchodził na okienny parapet i policja musiała go stamtąd ściągać.
Jakbym miał po raz kolejny wybierać, co robić w życiu, to na pewno zostałbym księdzem. Ale nie jestem pewien, czy chciałbym być biskupem.
Gdy koledzy mówili, że na pewno dostanę nominację, odpowiadałem, że moje miejsce jest wśród ludzi nauki. Naprawdę najlepiej czułem się podczas naukowych dyskusji, wygłaszając referaty, uczestnicząc w sesjach naukowych. To był mój żywioł.
Ale na pytanie, czy przyjmujesz nominację biskupią, nie odpowiada się „nie”.
Państwo
Jest pewien konflikt między państwem demokratycznych i Kościołem, który ze swej natury jest hierarchiczny. Ale dla mnie rozwiązaniem problemu jest bardzo mocno akcentowana przez Jana Pawła II myśl, że konieczne jest mocne rozdzielenie systemu państwowego od organizacji kościelnej. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy mieli państwo teokratyczne, które jest nieszczęściem.
Patriotyzm i nacjonalizm
Jan Paweł II podkreślał, że patriotyzm musi łączyć się z uznaniem prawa innych narodów do odrębności i odmienności, natomiast nacjonalizm jest niebezpieczny, bo pozwala narodom zachwycać się sobą i lekceważyć innych. Przekonanie, że tylko Polacy udali się Panu Bogu, występowało w naszym kraju często, zdarza się i dziś. I prowadzi do fanatyzmu.
Powołanie
Odkryłem je w sobie, czytając rekolekcje parafialne pisane przez redemptorystów, takie rozważania o piekle, niebie i czyśćcu. Zrobiło to na mnie straszne wrażenie. Że my tu w piłkę gramy, w klasy się bawimy, a tu trzeba się zbawić. Zacząłem szukać okazji do samotności, modlitwy, przy każdej okazji się żegnałem, aż sąsiadka zwróciła mojej mamie uwagę, że coś się ze mną dzieje niedobrego. Od tamtej chwili pilnowałem się, żeby nie eksponować mojej religijności publicznie, ale ta wizja wieczności mnie nie opuściła.
Prawda
Uważam, iż niedopuszczalne byłoby rekonstruowanie obrazu Polski przede wszystkim na podstawie notatek esbeckiego grafomana. Metodologicznie byłoby to równie ryzykowne jak próba oddania treści kwartetu smyczkowego przez opis tarcia między smyczkiem a strunami. Zapewne niesie to jakąś wiedzę, informując choćby, że nie chodzi tu o wykonanie symfonii przez Narodową Orkiestrę Symfoniczną. Do należytego poznania bogactwa poznawanej rzeczywistości konieczne jest jednak uwzględnienie wielu innych źródeł informacji.
W docieraniu do prawdy najważniejsza jest krytyczna analiza źródeł. Żadne źródło nie może być traktowane jako ostateczne. Trzeba poszukiwać alternatywnych dróg, wyjaśnień, niekoniecznie, by występować w czyjejś obronie, ale po to właśnie, by odnaleźć prawdę. Krytyczna analiza źródeł to robienie użytku z szarych komórek.
Dla mnie wyrazem chrześcijańskiego humanizmu jest ewangelia o cudzołożnicy, za która wstawił się Chrystus. Jest z nią solidarny. Nie mówi: – Na pewno jesteś niewinna, tylko życie ci się pokomplikowało. On mówi: – Idź i nie grzesz więcej.
To jest właśnie chrześcijaństwo, które odpowiedzialność za prawdę łączy z szacunkiem dla człowieka, a naczelną jego zasadą jest domniemanie niewinności.
Trzeba się strzec, byśmy nie zostali katonami, którzy na wszelki wypadek noszą w kieszeniach kamienie, bo a nuż uda się komuś samozwańczo wymierzyć sprawiedliwość.
Prywatność
Są rzeczy i sprawy pod specjalną ochroną. Nie można handlować prywatnością, wystawiać na sprzedaż intymności. Tego od nas wymaga nie tylko savoir-vivre, ale głównie poczucie szacunku wobec drugiego człowieka. Kultura europejska rodziła się na Areopagu, w wymianie argumentów, w poszukiwaniu podstawowych wartości. Dlatego głoszenie tezy, iż w imię prawdy wolno mówić nam wszystko, prowadzi w ślepy zaułek. Chyba że chcemy, żeby nasz świat zamienił się w magiel. Milczenie bywa złotem.
Przyjemność
Książka i muzyka. Mam kolekcję Bacha, którą dostałem ze Stanów, i Mozarta, którą podarowała mi „Gazeta Wyborcza” z okazji wręczenia tytułu Człowieka Roku. Kiedyś słuchałem na okrągło Beethovena. Jazz mnie dekoncentruje, a heavy metal na mnie, niestety, nie działa.
Odpoczywam najlepiej na Sandomierszczyźnie zaszyty w leśnej głuszy, u sióstr zakonnych. Spaceruję, słucham muzyki, czytam. Nie lubię egzotycznych podróży. Zawsze się dziwię, że ludziom chce się jeździć daleko i męczyć w tłoku na lotniskach w samolotach.
Telewizora nie miałem nigdy w życiu. Żadnej przyjemności nie czerpię z oglądania polityków napierających na siebie jak bokserzy.
Samotność
Bywa wykwintna i luksusowa, gdy w spokoju mogę sobie pisać, rozważać, spacerować nad brzegiem morza. Pamiętam, że gdy zostałem w Tarnowie biskupem, odwiedzili mnie przyjaciele. Po latach wspominali, że gdy odjeżdżali samochodem, obejrzeli się za siebie i zobaczyli mnie samotnego, przygarbionego na tle nagich drzew. Ale ja tego tak nie pamiętałem. Miałem na biurku stos książek do przeczytania i listów, na które musiałem odpowiedzieć. Nie miałem czasu na cierpienie z powodu samotności.
Słowa
Ks. prof. Józef Tischner głosił kiedyś rekolekcje u świętej Anny. Doszedł do współczesnej kultury i jej obsesji ciała. I przejechał się po erotomanach tak zdecydowanie, że sam byłem zaskoczony. I nagle jakiś mężczyzna wychodzi z ławki, odwraca się, wychodzi.
Po kilku tygodniach Tischner pyta mnie, czy pamiętam tę sytuację: – A jak Pan Bóg na Sądzie Ostatecznym powie mi, takiś liberał, otwarty, wielki profesor, a nie potrafiłeś wyczuć, że słowami możesz bardziej zranić niż pomóc. Wypędzić z kościoła.
Zawsze o tym myślę, gdy mam ochotę coś lub kogoś potępić. I staram się gryźć w język.
Nie zawsze wychodzi. Gdy mówię kazanie o czymś, czym się przejmuję, łapię się na tym, że podnoszę głos, który się staje surowy i metaliczny. I potem znowu żałuję, że zareagowałem zbyt emocjonalnie.
Obawiam się, że gdybym zobaczył tych, którzy przyszli ukamienować Marię Magdalenę, to nie zdobyłbym się na łagodną reakcję, tylko wygarnąłbym im, co myślę. To moja wada.
Ale zawsze się z tego spowiadam.
Szacunek
Pamiętam, jak w latach 80. uczestniczyłem w kongresie filozoficznym razem z prof. Barbarą Skargą. Doszła do nas wiadomość, że SB zatrzymało ukrywającego się działacza „Solidarności”, który zgodził się wystąpić w telewizji i wygłosił przygotowany mu tekst. Wysłuchaliśmy informacji z minorowymi minami. Pierwsza przerwała milczenie pani profesor. „Nie znamy całej prawdy – powiedziała. – Być może SB próbowało go szantażować groźbami wobec dzieci. Nie wolno nam potępiać zbyt łatwo i za szybko”. Co nam zostało z tej postawy szacunku inspirowanego przekonaniem o uczciwości naszych bliźnich? Co ocaleje z lekcji humanizmu, której uczył zarówno papież, jak i pani Barbara w swym doświadczeniu łagrów i administracyjnych szykan ze strony „władzy ludowej”?
Tischner
Otwarty na dialog z myślą współczesną, rodził lęk. Jeśli ktoś wychodził poza ogólniki, które wystarczały w okresie dominacji marksizmu, wówczas bywał natychmiast klasyfikowany jako liberał. Do Tischnera odnoszono również to określenie, traktując je jako odmianę pomyj.
Był człowiekiem, któremu nie zależało na komplementach, odznaczeniach, słowach uznania. W 1992 r. wybraliśmy go na rektora Papieskiej Akademii Teologicznej. Nie przyjął i rozbrajająco tłumaczył, dlaczego nie może przyjąć.
Widziałem wyraźnie, jak Józef cierpiał zwłaszcza wtedy, gdy kierowano w jego stronę zarzuty, które miały pozory merytorycznych z wyraźnym inkwizytorskim zacięciem. Pamiętam, jak cierpiał, gdy na kamienicy, gdzie mieszkał, podczas stanu wojennego ktoś umieścił napis: „Ks. Tischner uczy nas zdrady”.
Najbardziej jednoznaczną ocenę dorobku Tischnera sformułował Jan Paweł II w telegramie przesłanym w dzień pogrzebu. Pisał w nim: „Głęboko odczułem stratę tego kapłana, który był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka, którego Bóg wybrał, umiłował, odkupił, który oczekuje zbawienia. Wszystko, co dostrzegał, odnosił do Boga, który jest Miłością. W tej perspektywie tworzył podwaliny do realizacji dialogu ze wszystkimi ludźmi dobrej woli. Również z tymi, którzy nie zaznali łaski prawdy. Filozof i teolog, który był otwarty na człowieka, a równocześnie nigdy nie zapominał o Bogu”.
Tolerancja
Człowiek to najważniejsza wartość. Tolerancja służy jego poszanowaniu, jego godności. Staram się każdego traktować indywidualnie, bo dramat każdego człowieka jest inny. Największy grzesznik, pogubiony, sfrustrowany, zasługuje na tolerancję. Wiem, że tego podejścia nie rozumie wielu ideologów trzymania się zasad za wszelką cenę. Jednak dla mnie odczłowieczone zasady są dobre do przyjęcia w matematyce, ale nie wobec człowieka.
TW Filozof
Jak już mam być publicznie piętnowany, oskarżany, to wolę, żeby to się działo z powodu fałszywych zarzutów politycznych niż fałszywych zarzutów seksualnych.
Dla mnie źródłem nadziei jest to, że robię, co mogę, żeby żyć uczciwie, pracować, pisać książki. Żeby to po mnie zostało.
A to, że po drodze ktoś mnie kilka razy znokautuje, cóż, bez cierpienia nie ma życia.
Jestem dość silny psychicznie. Ale autentycznie żal mi ludzi, którzy ciężko znoszą fałszywe oskarżenia, ostracyzm. Szczególnie wtedy, gdy nie ma jeszcze na nic dowodów – jak w przypadku posłanki Sawickiej czy doktora Garlickiego – a już się ich nazywa złodziejami czy zabójcami.
Wartość
Moim zdaniem demokracja nie narzuca relatywizmu. Są jednak granice stosowania praktyk demokratycznych. Nie można wszystkiego przegłosować – na przykład obiektywnych, uniwersalnych wartości.
Na międzynarodowym spotkaniu w Jerozolimie rzuciłem kiedyś propozycję, byśmy w przygotowywanej deklaracji wyłożyli obronę uniwersalnych wartości. Na co jedna z Amerykanek zaoponowała: „Proszę wybaczyć, ale ja nie wierzę w żadne uniwersalne wartości”. Odpowiedziałem, że to nie jest kwestia wiary, ale racjonalnej argumentacji. To ona poprosiła, żebym podał przykład jakiejś uniwersalnej zasady. Ja na to: „Natura kobieca nie jest gorsza od męskiej”.
Ona była feministką. Zamilkła.
Ale równie uniwersalnymi zasadami są zasada równości ludzi albo potępienie antysemityzmu. To są fundamenty naszej kultury.
Wolność
Chcemy być wolni, ale boimy się terrorystów. Więc żądamy, by tę naszą wolność jakoś zabezpieczyć, byśmy czuli się bezpieczni. W efekcie jesteśmy kontrolowani za pomocą komórek, śledzeni za pomocą kamer. System, który ma nas zabezpieczać, zniewala nas.
Tego procesu nie da się zatrzymać. Jednak trzeba strzec granic naszej godności, prywatności. Boję się świata, w którym bez poczucia odpowiedzialności moralnej, bez głosu sumienia można w imię sukcesu usprawiedliwić wszystko. Także zniewolenie dla naszego bezpieczeństwa.
Wspólnota
W latach 80. Polacy byli wspólnotą. Razem szukaliśmy wartości, które stanowiłyby o sensie życia. Wiele razy się zdarzało, że nawet ludzie w mundurach – milicja, esbecy – robili gesty świadczące o tym, że nie zgadzają się z władzą, której służą. Pamiętam, jak człowiek, który na granicy robił mi rewizję osobistą, rumienił się i przepraszał, bo przecież też jest katolikiem, ale to jego praca, ma na utrzymaniu rodzinę. Rozumiałem go, czułem z nim solidarność.
Dziś zwycięża indywidualizm ambicji, łączy nas tylko wyścig szczurów.
W ojczyźnie „Solidarności” szczególnie bolą przejawy zaniku poczucia solidarności społecznej, na miejsce której bywa nierzadko wprowadzana agresja. Tam, gdzie niedawno łączyła nas wspólnota wielkich wartości, dziś pojawia się zakamuflowana niechęć, zwłaszcza w stosunku do osób obdarzanych społecznym szacunkiem.
Zmęczenie
Zwykłem dziękować Bogu za to, co udało mi się zrealizować jako naukowcowi i biskupowi. Nieraz, gdy wracam do domu po końskiej dawce spotkań i wykładów, myślę, że może już ta dawka wystarczyłaby na jedno życie.
Dziękowałbym wszak Bogu i czułbym się zrealizowany, odchodząc do wieczności nawet w tej chwili.